Kiedyś na porządku dziennym było to, że kilka pokoleń mieszkało pod jednym dachem. Wszyscy wszystkich znali: dzieci bawiły się ze sobą „po sąsiedzku”, a problemy sąsiadów znało się jak swoje własne. Młoda mama miała się do kogo odezwać (nie tylko do swojego brzdąca), była ciągle otoczona ludźmi. W jej najbliższym środowisku było mnóstwo innych kobiet. A to bardzo ważne, bo szczególnie po urodzeniu dziecka okazuje się, że tylko druga kobieta jest w stanie zrozumieć to, co się wtedy z nami dzieje… Gdy się człowiek dowiedział, że mama, babcia, ciocia, czy sąsiadka przeżywały dokładnie to samo, robiło się jakoś lżej. 🙂
A w dzisiejszych czasach? Przeprowadzki młodych par do większych miast (na studia, za pracą) sprawiły, że mieszkają z dala od swoich bliskich. Każdy zamyka się w osobnym mieszkaniu, powstają poodgradzane blokowiska, a ludzie stają się dla siebie zupełnie anonimowi, obcy. Na początku jest pięknie: wyśnione (bo własne) mieszkanie, super praca, możliwości, high life. Anonimowość wówczas jest atutem: mogę robić, co chcę i sąsiadka nie będzie mnie obgadywać, bo nawet nie jest w stanie powiedzieć, co robię.
Jednak ta sama anonimowość i fakt, że nikt nie nas nie zna, a my nie znamy nikogo, zaczyna nam doskwierać po pojawieniu się dziecka. Wtedy nie tylko brakuje przestrzeni w pięknie wystylizowanym mieszkaniu, bo wszędzie zalega mnóstwo zabawek i innych klamotów. Zaczynamy tęsknić za drugim dorosłym człowiekiem. I nie mam tu tylko na myśli babci, czy cioci, której można chociaż na 2 godzinki w tygodniu podrzucić bobasa (choć to też ;)). Chodzi mi o bycie w stałym kontakcie z druga babeczką, której można się wygadać czy z którą można wypić kawę (w dresie i bez makeupu).
Można wyjść na podwórko w poszukiwaniu innych mam. Choć ja osobiście na żadnym macierzyńskim nie przepadałam za tą opcją spędzania wolnego czasu z dzieckiem – wolałam chodzić z wózkiem po parku lub po lesie. Można rozmawiać przez telefon, komunikować się na czatach, forach, blogach itp. – interenet, technologia okazuje się prawdziwym wybawieniem dla mamusiek. 🙂 Jednak nic nie zastąpi prawdziwego, osobistego kontaktu człowieka z człowiekiem.
I tu świetnym „wynalazkiem” naszych czasów okazują się … klubokawiarnie dla rodzin z dziećmi. Osobiście jestem oczarowana tego typem miejsc, bo:
- można tam spotkać twarzą w twarz drugą mamę – niekoniecznie zawsze uśmiechniętą, wypoczętą i wyglądającą jak milion dolarów (jak to widzimy w pismach dla kobiet);
- można wypić ciepłą kawę i zjeść coś słodkiego, a często także kupić zdrową i pożywną przekąskę, której nie mamy siły zrobić w domu, bo gdy tylko idziemy do kuchni, nasz rozkoszny brzdąc daje o sobie znać lub w 5 sekund jest przy naszych nogach;
- są tam ciekawe i rozwijające (a przede wszystkim inne niż w domu) zabawki, a często też mini place zabaw, baseny z kulkami, czy małpie gaje, które zajmują dzieci na więcej niż 5 minut ;);
- prowadzone są interesujące zajęcia – zarówno dla dzieci, jak i dla mam;
- ktoś posprząta po nas (w sensie celowo nie zostawiam po sobie syfu w postaci rozsmarowanej zupki na nie swoich zabawkach, ale: nie muszę myć naczyń, czy odkładać zabawek na swoje miejsce);
- socjalizować możemy się nie tylko my – rodzice, ale też nasze dzieci z innymi dziećmi;
- jest tam po prostu ładnie, a przyjemniej się robi na serduchu, gdy chwilę odetchniemy od widoku tych samych codziennie czterech ścian (niekoniecznie wysprzątanego) mieszkania. 😉
We Wrocławiu jest kilka takich miejsc. U nas na pierwszy rzut poszła KLUBODZIECIARNIA. Spotkaliśmy się tam ze znajomymi w tygodniu po Nowym Roku. Jak było? Zobaczcie na zdjęciach. 🙂 Za mini sesję serdecznie dziękujemy Ani z Szyszka Fotografia. Ania sama jest mamą, więc wie, jak jest… i potrafi uchwycić piękne i jakże ulotne momenty (tzn. głowę rodziny pilnującego na raz pięcioro dzieci). 😉
Już wkrótce wybieramy się do kolejnych klubokawiarni (te miejsca uzależniają ;)). Które szczególnie polecacie? Zgadzacie się z przytoczonymi zaletami takich miejsc? Jakie inne formy socjalizacji „międzymamuśkowych” preferujecie? Czy z Waszych obserwacji też wynika, że mimo nowoczesnych rozwiązań (pampersy, udogodnienia i gadżety dla dzieci i rodziców itp.), nasze mamy i babcie miały lepszy komfort psychiczny przy wychowywaniu dzieci? A może ja na podstawie opowieści rodzinnych zbyt idealizuję przeszłość? Podziel się swoją opinią w komentarzu. 🙂