Historia porodowa #25 | Kamila cz. 2

Często zapominamy o tym, jak ważne jest wsparcie innych kobiet w czasie ciąży, porodu i połogu. Czasem obecność, warta jest więcej niż jakiekolwiek słowa.

Bo każda historia jest na wagę złota.
Fot. pixabay

Początki

Rok 2019. Kolejna ciąża. Tym razem okres letni. Chodziłam okrągła niczym piłka. Nawet „japonki” były na mnie za małe. Modliłam się o rozwiązanie. Nic się nie działo, choć termin porodu się zbliżał. Ja tymczasem nie przejawiałam najmniejszych objawów początku porodu. Myślałam, że będzie tak jak poprzednio, że może chociaż tydzień przed terminem. Ale nie. Synuś się nie spieszył. Dwa dni przed terminem miałam ostatnią wizytę (czwartek). Gdybym nie urodziła do poniedziałku, to miałam iść na wywołanie, bo to już czas. Łożysko było ponoć w kiepskim stanie. Czekałam więc. W końcu pomyślałam, że spotkam się z mamą i babcią, tak jak poprzednio, może i tym razem się uda. Poszłyśmy we trzy na lody i wróciłam do domu. Noc była spokojna i poranek również. Zrobiłam pranie, obiad, posprzątałam i położyłam się, żeby chwilkę odpocząć. Zadzwoniłam do mamy ze śmiechem, że nic to nie dało i nie urodzę dziś, więc jutro czeka mnie szpital. Nie minęło nawet pół godziny, jak dostałam pierwszych skurczy. Poszłam wziąć prysznic, dopakowałam torbę, pochodziłam jeszcze chwilę i ostatecznie pomyślała, że czas już jechać. Skurcze miałam długie, bardzo długie i bolesne.

Porodówka

Przyjechaliśmy do szpitala. Tym razem długo czekałam, zanim trafiłam na porodówkę. Nie wiedziałam też, ile waży dziecko i straszono mnie, że syn jest bardzo duży (co wnioskowano po obwodzie brzucha). Gdy ostatecznie trafiłam na porodówkę, poprosiłam o lewatywę. Usłyszałam tylko „Ty masz już 8 cm rozwarcia, jak chcesz mieć tu TVN24, to proszę, bo urodzisz w toalecie”, co jednak nie było powiedziane złośliwie, ale na rozluźnienie atmosfery. Śmialiśmy się wszyscy razem. Przy tym porodzie było całkiem inaczej niż poprzednio. Ktoś był przy mnie. Prababcia, którą bardzo kochałam, zmarła na kilka dni przed tym, jak dowiedziałam się o ciąży. Miałam wrażenie, że to ona chce mnie „przeprowadzić przez poród”. Chyba dlatego byłam spokojna na tyle, że nawet przysypiałam. Równo oddychałam, nie wydałam z siebie żadnego dźwięku do momentu, gdy poczułam, że widać już główkę. Położne śmiały się, że urodziłam przez sen. Cały poród od pierwszych skurczy trwał 2.5 godziny. Wspominam go bardzo miło.

Oddział noworodkowy

Nasz pobyt na oddziale noworodkowym też był w porządku. Znów była położna, która wzięła syna, żebym mogła odespać poród (złota kobieta z powołaniem). Tutaj byliśmy 4 dni, bo syn miał podwyższone CRP (co mogło być wynikiem zielonych wód). Tym razem nie przeżywałam tak bardzo pobytu w szpitalu. Starałam się nacieszyć synem, bo w domu czekała przecież starsza córka. Miałam też męża, który mógł przy mnie być choć chwilę od czasu do czasu. No i na sali też nie byłam sama. Zdecydowanie ten pobyt wspominam lepiej niż poprzednio. Syn Hubert urodził się dzień po terminie.

Metryczka

Kto: Hubert

Kiedy: 08.09.2019

Gdzie: Zespół Opieki Zdrowotnej w Oławie (Oława, Kamila Baczyńskiego 1)

P.S.

Jeśli chciałabyś podzielić się swoją historią i rodziłaś w jednym z pobliskich szpitali, odezwij się mailowo (smartasy.olawa@gmail.com) lub przez fanpage FB @smartasy.olawa.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top