Marta Herba i jej historia rozpoczyna cykl historii porodowych. Marta urodziła w listopadzie 2018 roku w szpitalu w Opolu. Hania przyszła na świat w 33 tygodniu ciąży z wagą 2,5kg. Obecnie ma 1.5 roku i żadnych problemów związanych z wcześniactwem.
Bo każda historia jest na wagę złota.
Początki
Zacznę od tego, że bardzo z mężem czekaliśmy na upragnione dwie kreski na teście i kiedy to się stało byliśmy „najszczęśliwszymi rodzicami na świecie”. Mimo tego, iż wiedziałam, że moja ciąża, ze względu na wcześniej prowadzony tryb życia, nie będzie należała do najłatwiejszych (jestem fanką fast foodów mimo problemów z jelitami). Pierwsze pół roku przeszłam dość łaskawie, poranne mdłości i uczucie senności towarzyszyło mi codziennie przez ponad 3 miesiące.
Pierwsze problemy zaczęły się, kiedy badanie „krzywej” wyszło negatywnie – co oznacza cukrzycę ciążową. Dodam, że jestem szczupłą osobą, dodatkowo na tamten czas nie przepadającą za słodkim. Badanie zrobiłam dość późno, bo na końcu 28 tygodnia ciąży. Następnie na wizytę z wynikiem poszłam na początku 29 tygodnia ciąży. Lekarz był bardzo zdziwiony, podobnie jak ja. Skierował mnie do poradni diabetologicznej, gdzie dostałam instrukcje na temat odżywiania oraz przyrząd do mierzenia cukru. Zlecono mi także badanie na wątrobę, aby zobaczyć, jak radzi sobie z cukrem. Wtedy kolejny cios wymierzony przez los – cholestaza ciążowa (tj. problem z trawieniem, nadmierna produkcja kwasów żółciowych często prowadząca do tworzenia się kamieni w woreczku żółciowym oraz świąd. To tak w skrócie ).
Badania, badania
Na cito trafiłam wtedy do szpitala w Opolu. Zrobiono mi badanie kwasów, na które czeka się 5 dni, ale że było święto zmarłych, to wypuszczano masowo do domu. Także na oddziale nie doczekałam się wyników. Dodam, że inne wyniki wątrobowe wyszły mi 3-4 krotnie podwyższone, a mimo to dostałam wilczy bilet do domu. Mało tego, wypuścili mnie bez recepty… A leki, jakie mi wypisali kosztujące ok 200 zł, były w każdej aptece niedostępne. Zadzwoniłam do szpitala z wiadomością, że leki dopiero najwcześniej będę mogła kupić za 2 dni po świecie zmarłych. W odpowiedzi dostałam informację, że powinnam dzwonić teraz do każdej apteki znajdującej się w promieniu 50km, bo powinnam te leki przyjmować.
Koniec końców i tak udało mi się kupić te leki dopiero po 2 dniach. Wtedy też dowiedziałam się, że wynik kwasów zamiast 7 wynosił 20. Po konsultacji z moim ginekologiem ustaliliśmy, że za dwa tyg zgłoszę się tam ponownie na kontrolne badania. Niestety wcześniej dostałam krwawienia ze względu na ułożenie dziecka i problem z moczem. Znowu trafiłam na oddział patologii ciąży, gdzie zastępca ordynatora przychodził na obchód pytając nas, czy wszystko ok i stwierdzał „to jutro do domu”, nie patrząc przy tym w kartę pacjenta.
Oddział patologii ciąży
Po czterech dniach o północy poczułam, jak coś ciepłego ze mnie spływa. Pierwsza myśl „to pewnie dziecko naciska mi na pęcherz”, ale dalej ciekło. Udałam się zatem do położnej, która powiedziała, że pewnie popuszczam, ale dala mi ligninę, żeby wiedzieć czy to faktycznie mocz czy coś innego. Po dwóch godzinach doprosiłam się lekarza, który potwierdził odpływ wód płodowych, a na pytanie „i co teraz?”, otrzymałam odpowiedź, że muszę czekać do 10:00 na lekarza. Plus „I proszę leżeć, żeby się poród nie zaczął. Bo lekarza nie ma.”. Na obchodzie lekarz zapytał mnie, czy zgadzam się na indukcję porodu, więc przytaknęłam. Dla mnie indukcja oznaczała kroplówkę, która miała spowodować skurcze. Na szczęście coś mnie tchnęło i zapytałam się, jak ta indukcja miałaby wyglądać. Oksytocyna nie zawsze działa, tym bardziej, że ja byłam wtedy dopiero w 33 tygodniu ciąży.
Wtedy poinformowano mnie, że dostanę plasterek domaciczny misodel. Granat, który ma spowodować rozwarcie. Poród jest po nim 10 tysięcy razy bardziej bolesny i bez znieczulenia, z którego bardzo chciałam skorzystać, gdyż mam niski próg bólu. Miałam również w tym szpitalu położną, którą wynajęłam do porodu. Kiedy do niej zadzwoniłam i poinformowałam, że to już jutro i w jaki sposób będzie się to odbywać, usłyszałam w jej głosie niepewność To sprawiło, że zaczęłam o tym więcej czytać. To, co przeczytałam, przeraziło mnie. Lek ten podaje się od 36 tygodnia ciąży, a ja byłam w 33. Rodzi się po nim około 20h w strasznych bólach. Poprosiłam o rozmowę z ordynatorem i powiedziałam, że nie wiem, czy dam sobie radę. Na pocieszenie otrzymałam wiadomość, że taka kobieta jak ja nie powinna mieć dzieci.
Porodówka
Na drugi dzień o 7.00 rano czekałam przed porodówką gotowa na wszystko, co może się stać. I wtedy moja położna ryzykując wszystko powiedziała mi, że mam się na to nie godzić (pierwsze prawo pacjenta), gdyż nie wiadomo, jak to się skończy. Wg niej to nie był lek dla mnie. Wtedy zaczęła się awantura. Cofnięto mnie z powrotem na salę i tam miałam pierwsze ścięcie z ulubionym doktorem, który zaczął szantażować mnie emocjonalnie. Kazano mi nie rezygnować i twardo obstawać przy swoim. Po dwóch godzinach wezwano mnie wraz z mężem do gabinetu i zapytano, jaką podjęliśmy decyzję. Maz stanowczo odmówił przyjęcia sugerowanego leku (misodelu). Wtedy nastąpił przełom – lekarz zgodził się ostatecznie na oksytocynę, co mnie ucieszyło, gdyż wiedziałam, że na 99% nie zadziała i ostatecznie będę miała cesarskie cięcie. Tak też się stało.
Po wypchnięciu mnie na porodówkę, gdzie panie były aniołami, w końcu podjęto decyzję o cesarskim cięciu. Dodam jeszcze, że mimo tak wczesnego tygodnia ciąży nie otrzymałam sterydów na płucka dla dziecka, gdyż lekarz stwierdził, że skoro wody mi odeszły, to dziecko musi poradzić sobie samo. Przecież z sączącymi się wodami chodziłam 48h.
Cały zabieg cesarskiego cięcia przebiegł sprawnie i szybko. W trakcie nie było żadnych problemów.
Oddział noworodkowy
Po 2 godzinach przewieziono mnie na odział noworodkowy (dzieci zdrowych), gdzie muszę przyznać, opieka była na najwyższym poziomie. Położne przychodziły co chwilę, doglądały, czy nic się nie dzieje. Na drugi dzień z samego rana nastąpiła pionizacja i pierwsze rozchodzenie rany, pójście do toalety. Przy tym wszystkim pomagały mi dziewczyny przyuczające się do zawodu. Miałam też dodatkową motywację, gdyż moją Hanię widziałam przez 5 sekund po cesarskim cięciu.
Hania, mimo wcześniactwa, urodziła się z wagą 2,5kg. Pierwszy tydzień minął nam pod dużym znakiem zapytania, z uwagi na wrodzone zapalenie płuc córki. Na każdej wizycie otrzymywałam jedynie informację, że obecnie stan jest stabilny i czekamy. Przez ten cały czas maleńka była w inkubatorze, podłączona do miliona kabelków. Ten widok rozrywał mi serce. Nie mogłam jej przytulić, ani kangurować. Było mi naprawdę ciężko. Mimo że przecież wiedziałam, że to wszystko dla jej dobra. Hania leżała w drugiej części szpitala tam, gdzie były tzw. dzieci chore i tam przeniesiono po pewnym czasie także mnie.
Z położnych nie byłam już tak zadowolona, bo niestety położne mówiły swoje,a lekarze swoje. Moja córka z racji wczesnego wieku nie potrafiła ssać, więc była karmiona przez sondę. Lekarz kazał sprawdzać ssanie przez butelkę raz dziennie, a położne z kolei kazały przy każdym karmieniu. Przy każdej prośbie o pomoc patrzyły na mnie jak na wyrodną matkę i pytały, czemu nie byłam w szkole rodzenia. Gdybym do takiej uczęszczał, wtedy bym to potrafiła. Zniosłam jakoś ten miesiąc, bo tyle trwała nauka ssania.
Po miesiącu mogłyśmy w końcu wrócić do domu, a tam zaczął się kolejny dramat pod tytułem: refluks ukryty. Na szczęście trafiłam na pewne mleko i problemy zniknęły, a ja w końcu mogłam cieszyć się macierzyństwem.
Metryczka
Kto: Hania
Kiedy: 22.11.2018, godz. 16:07 ,
Waga: 2,5 kg
Gdzie: Kliniczne Centrum Ginekologii, Położnictwa i Neonatologii w Opolu (Opole, Reymonta 8)
P.S.
Jeśli chciałabyś podzielić się swoją historią i rodziłaś w jednym z wyżej wymienionych szpitali, odezwij się mailowo (smartasy.olawa@gmail.com) lub przez fanpage FB @smartasy.olawa.