Wsparcie kobiety po porodzie ma ogromne znaczenie. Gdy działają hormony, rządzą Tobą przede wszystkim emocje, czasem absolutnie sprzeczne, okazuje się, że nawet najmniejszy gest czy jedno słowo może zdziałać cuda. Lub pogrążyć Cię w totalnej „ciemności”.
Bo każda historia jest na wagę złota.
Początki
Wszystko rozpoczęło się na tydzień przed porodem w mojej głowie. Całą ciążę czułam się wyśmienicie, a na tydzień przed porodem czułam, że córka rusza się w brzuchu znacznie bardziej intensywnie. Rzucała się, jakby ze mnie chciała wyskoczyć. Wtedy zaczęłam panikować i jeździć na KTG co drugi dzień, ale na zapisach wszystko było w porządku. W Wielką Sobotę (był to dzień wyznaczonego terminu porodu) podczas porannej toalety poczułam, że jakby jakiś płyn zaczął ze mnie pomału wyciekać, jednak były to niewielkie ilości. W związku z tym poszłam jeszcze ze starszą córką poświęcić koszyczek, po powrocie przygotowałam sałatkę (no bo jak to święta bez sałatki i koszyczka). 😀 W głowie ciągle miałam myśl, że dziś urodzę. Jak już wszystko ogarnęłam, oświadczyłam mężowi, że nadal mam złe przeczucia i chyba sączą mi się wody. Poprosiłam też, aby zawiózł mnie do szpitala.
Przyjechaliśmy na Borowską na izbę przyjęć około godziny 12:00, gdzie odczekaliśmy przed pokojem przyjęć około 40 minut. Położna, z którą miałam pierwszy kontakt, taka raczej służbistka bez wyrazu twarzy, zdecydowanie konkretna, wypytała mnie o wszystko, podłączyła do KTG i zadzwoniła po lekarza. Po około 2 godzinach przyszła pani doktor, przemiła kobieta, zrobiła dokładne badania, USG i stwierdziła, że to, co wypływało to raczej nie wody płodowe. Na wszelki wypadek jednak zrobiła test i ku zdziwieniu wszystkich okazało się, że to jednak są wody płodowe.
„Porodówka” cz. 1
W tamtym momencie zostałam natychmiast przewieziona na porodówkę. Położne, które mnie przyjmowały to anioły, wypytały o wszystko dokładnie, rzeczowo i po kilka razy. Powiedziałam im, że bez męża nie urodzę. :-). Dzięki temu 20.04 około godziny 17:00 dostałam pokój do porodów rodzinnych z własną łazienką, bardzo komfortową. Jednocześnie chcę podkreślić, że nie miałam pieczątki o pierwszeństwie porodu rodzinnego, o jakiej często dziewczyny piszą na grupach.
Około 18:00 przyszła do mnie położna, podłączono mi oksytocynę, ze względu na nieszczelny pęcherz płodowy, podano antybiotyk, a mąż cały czas był przy mnie. Skurcze się rozpoczęły po około 2 godzinach, ale rozwarcie nie postępowało. W trakcie kroplówki z oksytocyny skakałam na piłce, mogłam chodzić, zmieniać pozycje, ale ciągle byłam podłączona do mobilnego KTG. Męczyłam się z nasilającymi skurczami do około 23:00, niestety bez postępu porodu. W międzyczasie badano mnie kilka razy. Położna pocieszała, że nie wypuści mnie z tego pokoju, dopóki nie urodzę. Ale w końcu odłączyła kroplówkę i stwierdziła, że jeśli w nocy nie urodzę, to jutro będziemy działać w inny sposób. Mąż pojechał do domu z zapowiedzią, że ma wrócić na drugi dzień z samego rana, bo od 10:00 ponownie podłączamy kroplówkę. Całą noc byłam w pokoju porodów rodzinnych sama, podłączona do KTG, ale w każdym momencie mogłam wezwać położne. Czułam się bezpieczna i dobrze zaopiekowana.
„Porodówka” cz. 2
Rano 21.04.2019 roku dostałam zakaz jedzenia i informację, że dziś rodzimy. Wtedy podłączono raz jeszcze oksytocynę. Skurcze znowu dawały się we znaki. Podczas drugiego badania około 14:00 pękł całkowicie pęcherz płodowy, odpłynęły wody. Nadal byłam podłączona pod KTG, ale już kazano mi się położyć w jednej pozycji i zbytnio nie ruszać. Skurcze przybierały na sile, ledwo żyłam, a mężowi ciągle kazałam sprawdzać kolor wód płodowych, czy aby na pewno nie są zielone. Położne przychodziły co jakiś czas kontrolować sytuację. 😀
Nagle przybiegła położna (to było około 16:00) i do dziś pamiętam, jak krzyknęła do personelu „Czy ktoś słyszy, co tu się dzieje?!”. Okazało się, że córka zatrzymała się całkowicie w brzuchu, a tętno zupełnie spadło… To była najgorsza chwila w moim życiu! Położna zaczęła rękami (tak mi się teraz wydaje) próbować córkę ocucić w brzuchu, luzując pępowinę. Pewności jednak nie mam, bo to był dla wszystkich ogromny stres. Jednak cokolwiek ta położna zrobiła, po tym czynności życiowe córki wróciły. Przybiegł personel, kazano podpisać zgodę na cesarskie cięcie i całą masę innych dokumentów, w jedną chwilę przebrano mnie w koszulę do porodu i zabrano na wózku na salę operacyjną.
Tam spotkałam przemiłą panią anestezjolog, która ciągle mnie uspokajała, bo z nerwów dostałam strasznych drgawek. Położna widząc to, przybiegła do mnie z monitorem tętna i przyłożyła do brzucha, upewniając mnie tym samym, że córka żyje! Uspokoiło mnie to na tyle, że pani anestezjolog łatwiej było mi podać znieczulenie. Cewnikowanie odbyło się po podaniu znieczulenia, nic mnie w tym czasie nie bolało.
O godzinie 16:10 21.04.2019 roku na świat przyszła moja druga córka! Lekarz wyjmując ją powiedział, że była 3 razy owinięta pępowiną dookoła szyi i na poród naturalny nie było szans. Dodał również, że gdyby cała akcja porodowa nie przebiegała w szpitalu, to nie urodziłabym żywego dziecka. Na szczęście córka była już ze mną! Słyszałam jej płacz. Mimo ciężkiego porodu dostała 10 pkt, ważyła 3330 g i miała 53 cm długości. Na sali operacyjnej położna przyłożyła mi córkę do policzka, a potem zawiozła na badania. Po zszyciu trafiłam na salę pooperacyjną, gdzie w pomieszczeniu obok za szybą była już moja córeczka. Kolejna położna przyniosła mi ją i pomogła przystawić do piersi, raz jednej, a za jakiś czas do drugiej. Wszystko odbyło się w około 30 minut od porodu. Położne na sali pooperacyjnej – anioły. Na każdą prośbę otrzymywałam środki przeciwbólowe. Spionizowano mnie jeszcze tego samego dnia, po około 6 godzinach od zabiegu. Nie było najgorzej. Wstałam praktycznie od razu, poszłam z położną do toalety. Wyciągnięto mi też cewnik (uspokajając – nic nie bolało ;-)).
Oddział noworodkowy
Od momentu spionizowania mogłam mieć córkę ciągle przy łóżku. Mogłam ją przewijać, ale jeśli bym potrzebowała się przespać, to też mogłam oddać ją pod opiekę położnej. Do tego momentu wspominam wszystko cudownie. Jednak, gdy przeszłyśmy z córką na drugi dzień już na zwykły oddział, tam w moim odczuciu było zdecydowanie gorzej.
Wszystkie dziewczyny były pozostawione same sobie. Moja córka nie dojadała, chciałam skontaktować się z doradcą laktacyjną, ale ta była akurat na urlopie. Dlatego wyznaczono inną przemiłą położną na zastępstwo. Położna ta przyszła do mnie, nacisnęła sutek i stwierdziła, że szału z laktacją to u mnie nie ma… Dodam, że byłam wtedy w pierwszej dobie po cesarce (!). Gdyby nie to, że miałam już starszą córkę i mniej więcej wiedziałam, jak wygląda rozkręcanie laktacji, to pewnie by mnie tym dobiła. Słysząc taki tekst, poszłam do położnych po mleko modyfikowane, ale córka nie chciała jeść z butelki, chciała być tylko na piersi. Ciągle… Dlatego nasze karmienia trwały po 2 godziny, po czym córka spała jakąś godzinę i znowu 2 godziny na piersi. Nikt w tym czasie się nami nie interesował, poza badaniami.
Na jedne badania poszłam z córką, która, podejrzewam, była głodna. Pod pokojem położnych płakała tak, że nie mogłam jej uspokoić. Wtedy wyszła jakaś starsza położna i nakrzyczała na mnie, że nawet własnego dziecka nie potrafię ogarnąć. Myślałam, że w tej chwili umrę. Hormony, lęk o dziecko, bezsilność, a ta kobieta jeszcze tak potrafiła do mnie powiedzieć. 🙁 Przyszła nasza kolej, weszłyśmy do gabinetu i położna, która wcześniej na mnie nakrzyczała, oderwała z głowy córki plaster w taki sposób, że córka rozpłakała się jeszcze głośniej, zapewne z bólu. Położna skwitowała tylko, „Tak czy siak się darła, to niech teraz też się drze.”. Nie wiem, dlaczego nic z tym nie zrobiłam. Chyba zadziałały hormony i to, że naprawdę nie miałam wsparcia w nikim. Pediatra, która badała moje dziecko była bardzo miła, rzeczowa, pocieszała mnie i poleciła, abym mimo wszystko próbowała dokarmić córkę butelką, a laktację na spokojnie rozkręcimy w domu. Skierowała nas w międzyczasie na USG przezciemiączkowe. Na USG przyszła po nas praktykantka, zaprowadziła i… no właśnie i zostawiła. Miała przyjść po nas za moment, ale chyba zapomniał, albo coś ją zatrzymało. Zostałyśmy windami przewiezione z córką na inne piętro. Gdy wyszłyśmy z gabinetu, okazało się, że nie mamy jak wrócić, bo windy są dla personelu medycznego i trzeba mieć specjalną kartę. Po schodach bałam się znosić ją razem z tym szpitalnym wózeczkiem. Po około godzinie zobaczyła nas stojące ta przemiła pani pediatra, która badała córkę i odetchnęłam z ulgą. Zawiozła nas na nasz oddział.
Wtedy było już względnie. Laktacja pomalutku zaczęła ruszać, a na 3 dobę dostałyśmy informację, że wychodzimy do domu. Czekała mnie jeszcze wizyta na oddziale ginekologicznym, gdzie miałam odebrać wypis. Przyszła po mnie młoda położna i powiedziała, gdzie mam iść. Córka akurat nie spała, więc zapytałam położną, co mam zrobić z dzieckiem. Bałam się, że jak pójdę, to będzie płakała. Ta pani skwitowała, że w domu też będę chciała wziąć prysznic i nikt mi wtedy z dzieckiem nie zostanie. Dodała jeszcze na szybko, że zajrzy do małej podczas mojej nieobecności. Okazało się, że przez cały czas, czyli około 30 minut, gdy mnie nie było, nikt do córki nie zajrzał. Koleżanki z sali próbowały ją uspokoić, ale się nie dało. Przez to moja córka przez bite 30 minut ciągle krzyczała wniebogłosy. 🙁
Podsumowując, jeśli chodzi o izbę przyjęć, wszystko, co działo się przed porodem, w trakcie porodu i zaraz po nim – było cudownie. I to mimo trudnego porodu. Ale opieka już na oddziale noworodkowym, to był dla mnie istny koszmar. Bardzo zależało mi na porodzie naturalnym, ponieważ pierwszą córkę urodziłam właśnie drogami natury. Położne bardzo się starały, aby uniknąć cesarskiego cięcia. Jestem jednak zdania, że córka po prostu wybrała inaczej. 😉
Metryczka
Kto: Bianka
Kiedy: 21.04.2019, godz. 16:10
Waga: 3330 g, 53 cm
Gdzie: Uniwersytecki Szpital Kliniczny. Klinika Ginekologii i Położnictwa (Wrocław, Borowska 213)
P.S.
Jeśli chciałabyś podzielić się swoją historią i rodziłaś w jednym z wyżej wymienionych szpitali, odezwij się mailowo (smartasy.olawa@gmail.com) lub przez fanpage FB @smartasy.olawa.