Zaczynając urlop macierzyński, a czasem najpierw zwolnienie lekarskie w czasie ciąży, wiesz, że kiedyś nadejdzie TEN dzień. Ten, kiedy maluch rozpocznie przygodę ze żłobkiem lub nianią, a Twój urlop dobiegnie końca. Ten dzień, kiedy wrócisz do pracy. I znowu wszystko się zmieni.
Pracujesz, dajesz z siebie wiele, czasem wszystko. Jesteś w pełni dyspozycyjna, elastyczna. Jeśli trzeba, robisz nadgodziny. Zostać w pracy do 19:00? Żaden problem. Kolację z mężem nadrobisz jutro lub nawet pojutrze, bo jutro umówiłaś się już z koleżanką. A jakby co, to zawsze zostaje w weekend. Jedziecie przecież na narty (zimą) albo rower (latem). I nagle BUM. Zaszłaś w ciążę. No i jakoś tak, czasem powoli, a czasem w tempie ekspresowym wszystko się zmienia.
Zmiany nr 1
Zmiany nr 1 zaczynają się w ciąży. W większości przypadków, wychodząc z założenia, że ciąża to nie choroba, pracujesz jak najdłużej możesz. Czasem w związku ze specyfiką pracy pracujesz mniej godzin dziennie, ale na tyle długo, na ile pozwala Ci kręgosłup, nudności, senność i inne ciążowe dolegliwości. Potem poród (chciałoby się powiedzieć szybki i bezbolesny ;-)), połóg. Urlop macierzyński w pełni. Nie zastanawiasz się, co to będzie za pół roku, rok, gdy urlop się skończy i przyjdzie Ci wrócić do miejsca, które dopiero co zostawiłaś. A może się zastanawiasz? Boisz? Czy to miejsce będzie na Ciebie wciąż czekać? Pytasz sama siebie, czy wszystko dopięłaś, jak trzeba? Czy nic się nie zmieni, a może zmieni się wszystko? A potem odsuwasz te myśli, mniej lub bardziej różowe, spoglądasz w cudne, ukochane i wyczekane oczęta, wąchasz stópki, główkę, upajasz się. I jak ciężki czas by to nie był, cieszysz się nim. Bo jest jedyny, wyjątkowy. Wasz. I szufladka pt. praca na jakiś czas zamyka się. Jeszcze przyjdzie na nią pora.
Zmiany nr 2
I ta pora przychodzi szybciej niż Ci się wydawało. Może przez prawie caluśki czas w ogóle nie zastanawiałaś się, nad tym co będzie. A może miałaś jakiś pomysł. Zakiełkował, żeby zmienić totalnie wszystko. Może coś Cię uwierało już wcześniej i wtedy jeszcze nie wiedziałaś co, a teraz już wiesz. Ale zabrakło Ci czasu. Przecież to maleństwo, które wywróciło wszystko do góry nogami, kazało się zatrzymać, zastanowić, zmienić podejście do tylu spraw, to ono było najważniejsze. I nagle stało się. Przyszedł TEN dzień. Dzień, kiedy musisz podjąć decyzję, czy wracasz, w jakim wymiarze godzin. Czy zgadasz się na nadgodziny? A pracę w święta? Karmisz wciąż piersią? To może potrzebujesz zaświadczenie od lekarza (jakby wiedział lepiej od Ciebie, że karmisz lub nie), żeby móc skorzystać z przysługującego Ci czasu dla mam karmiących.
Koniec macierzyńskiego. To koniec czasu tylko dla Was, względnej swobody i braku oczekiwań. Zaczyna się. Tylko co? I pojawia się mętlik w głowie, strach, co to będzie, jak to teraz będzie? Bo nie będziesz już tak elastyczna, tak ugodowa, tak chętna na nadgodziny, pracę we wszystkie święta. Twoja dyspozycyjność ulega totalnej zmianie. I zastanawiasz się, jak zostanie przyjęta. Czy zostało cokolwiek z tego, co wypracowałaś sobie przed ciążą? Ludzie się zmienili. Zwłaszcza, jeśli pracowałaś w dużej korporacji, prężnie funkcjonującej firmie. Czy ktoś Cię jeszcze pamięta? A co, jeśli już nikt Cię nie pamięta?
TEN dzień
Koniec macierzyńskiego to czas więcej niż tysiąca pytań. To taki czas, gdzie boisz się o malucha, o siebie, o Was wszystkich (tym bardziej, jeśli masz oprócz malucha także starsze dziecko lub dzieci). Ten czas, kiedy nie możesz spać, nie tylko ze względu na nocne karmienia, wyrzynające się ząbki, czy jakieś infekcje, ale także przez ogromny kołowrotek myśli, który zamiast się uciszać, w nocy dostaje dodatkowej siły rozpędu.
I nadchodzi TEN dzień. Podejmujesz decyzje, więcej niż jedną, z ogromną nadzieją, że to dobre decyzje. I idziesz.
Uśmiechasz się.
Zaczynasz nowe życie.
Dasz radę.
Wierzę w Ciebie!