Depresja – już wiem, że ją mam. Najprawdopodobniej. No i co teraz? Co z tą wiedzą? Gdzie pójść? Zadzwonić? Psycholog? Psychiatra? Psychoterapeuta?
Niby wiedziałam, że są psycholodzy, psychiatrzy, psychoterapeuci i wielu innych specjalistów, którzy wspierają w depresji i wszelkich problemach natury psychicznej, psychologicznej. A jednak, gdy przyszło co do czego, byłam skołowana. Pojęcia nie miałam, jak znaleźć kogoś, kto zrozumie, z czym się borykam. I cholernie się bałam, że jakimś cudem zmobilizuję się do wyjścia z domu i do umówienia się na wizytę, a dany specjalista stwierdzi, że „sama chciałam”, „sama to sobie zrobiłam” i „żebym się wzięła w garść i przestała marudzić”.
Psycholog
Przyszedł taki moment, gdy miałam wrażenie, że
- już totalnie nie poznaję siebie,
- że zaczynam nienawidzić samą siebie i to, jak się zachowuję,
- ten wzbierający we mnie płacz i wrzask zaczynają wylewać się wszędzie i o każdej porze dnia i nocy, a ja nie daję rady ich już powstrzymać.
Wciąż mam pakiet w jednym z prywatnych centrów medycznych. Rok 2022 nadal obfitował w teleporady. Stwierdziłam więc, że zamiast od razu jechać na wizytę stacjonarną, wykorzystam możliwości teleporady. Umówiłam się przez portal. Gdy zadzwonił telefon byłam w domu sama z dziećmi. Prawie momentalnie zaczęłam ryczeć do telefonu, miałam problem z wysłowieniem się. Początkowo pani psycholog, która do mnie zadzwoniła, brzmiała nieszczególnie przyjemnie. Tak po chwili „rozmowy” (choć w pamięci mam bardziej urywany szloch i totalny zamęt), zrobiła się bardzo łagodna. Rozmawiała ze mną delikatnie, wykazała zrozumienie albo choć chęć zrozumienia, absolutnie nie zbagatelizowała, nie kazała mi „wziąć się w garść” ani „być silną”. Zasugerowała wizytę stacjonarną u psychiatry, bo wg jestem na etapie, gdzie dobrze byłoby już włączyć leki.
Psycholog Nr 2
Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie chciała najpierw spróbować bez leków. Bałam się włączać od razu medykamenty. Jakoś zawsze wydawało mi się to takie ostateczne. Dlatego stwierdziłam, że dobra, to teraz pójdę do psychologa na wizytę stacjonarną. W „mojej’ prywatnej placówce był jakiś mocno odległy termin, umówiłam się jednak od razu do psychiatry. Stwierdziłam, że nie zaszkodzi, jak pójdę jeszcze w międzyczasie do psychologa.
Choć byłam zawsze przekonana, że jeśli już do kogoś pójdę, to jednak do kogoś, kto mnie nie zna. Ale jak już próbowałam się umówić do jednej, drugiej pani psycholog, okazało się, że
a) jedna przyjmuje tylko w godzinach 8:00-15:00, a ja nie mam z kim wtedy zostawić Marceliny,
b) a druga pani ma najbliższy termin za ło ho ho i jeszcze trochę.
Ostatecznie umówiłam się do pani, z którą znałyśmy się z (albo kojarzyłyśmy się) z jednego ze spotkań Aktywnych Oławianek. Aga (Agnieszka Dembny) dała mi pewność, że nic sobie nie wmówiłam, nie wymyśliłam. Że naprawdę potrzebuję pomocy. Wtedy czułam się jak wrak. A Aga dała mi pierwszy promyk nadziei, że nie jestem „po prostu do niczego”, i że może być lepiej.
Psychiatra Nr 1
Niedługo po pierwszej wizycie u Agi zgłosiłam się we Wrocławiu do psychiatry. Pan był miły, grzeczny, wysłuchał bez przerywania, czasem zadając jakieś dodatkowe pytanie. I owszem, potwierdził u mnie depresję i zalecił włączenie farmakoterapii. Był jeden niewielki szkopuł. Karmiłam wtedy piersią półroczne niemowlę. I cholernie o to kp walczyłam. Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego tak strasznie mi na nim zależało, ale było to dla mnie bezcenne. Psychiatra ten powiedział, że może mnie zacząć leczyć dopiero od momentu, gdy przestanę karmić piersią. Wcześniej nie można włączyć leków.
Pamiętam, że patrzyłam wtedy za okno, widziałam jakieś drzewa i dachy. I zastanawiałam się, co ten gość pieprzy. To nawet ja, nie będąc lekarzem, wiedziałam, że są już leki psychotropowe, które dopuszcza się do leczenia depresji nie tylko podczas karmienia piersią, ale także w ciąży. Czytałam o tym, słyszałam na wykładach, webinarach, w których brałam udział i wielokrotnie na różnych grupach dla specjalistów okołoporodowych. Stojąc (czy też siedząc) przed specjalistą, do którego udałam się po pomoc, i który powinien chyba wiedzieć lepiej ode mnie, co może mi zaproponować, a co nie, nie czułam się ani na siłach, ani w obowiązku informować go, że kobiety karmiące piersią można leczyć za pomocą leków, które w niewielkim lub minimalnym stopniu mogą przedostawać się do mleka.
Wyszłam stamtąd ze świadomością, że muszę iść do lekarza, a najlepiej jednak do lekarki, która będzie zaznajomiona z leczeniem depresji u tak kobiet w ciąży, jak i u kobiet karmiących piersią. Ultimatum bowiem, które postawił mi ten pierwszy lekarz psychiatra, było dla mnie nie przyjęcia. Nie umiałam, ani nie chciałam wtedy rezygnować z karmienia piersią. Myślę, że to może być temat na osobny wpis. Tak czy inaczej nie wyobrażałam sobie kończyć kp, gdy właśnie mijało pół roku, które jawiło mi się jako ciągła walka (nienawidzę się poddawać, gdy wierzę w to, że wiem, potrafię i mam szansę „wygrać”). Pamiętam jeszcze, jak ten psychiatra stwierdził bez ogródek, że pół roku to przecież wystarczy, a to mleko przestaje być wartościowe. Wtedy chyba ostatecznie pana skreśliłam i stwierdziłam, że się nie dogadamy.
Psychiatra Nr 2
Żeby znaleźć psychiatrę nr 2, napisałam do położnej, z którą miałam rodzić w domu. Dostałam od niej namiary na panią doktor, która leczy także kobiety w ciąży i karmiące piersią. Podczas wizyty okazało się, że możemy włączyć leki. Mimo kp.
Chciałabym powiedzieć, że od tej pory było już tylko lepiej.
I choć powoli owszem było coraz lepiej, to jednak ani nie było to takie proste, ani nie zależało tylko ode mnie i mojego leczenia.
Jednym zdaniem
Swoją walkę z depresją zaczęłam od teleporady z psychologiem. No bo po co ładować się gdzieś do Wrocławia, załatwiać opiekę do dzieci, jeśli ten ktoś miałby mi tylko powiedzieć, że ja „durna baba” dupę mu zawracam? Tak wtedy myślałam. Gdy jednak psycholożka na teleporadzie jednak wysłuchała, nie zbagatelizowała i zaleciła wizytę u psychiatry, bo wg niej istnieje duże prawdopodobieństwo potrzeby włączenia leczenia farmakologicznego… Zarejestrowałam się do psychologa stacjonarnie. Stwierdziłam, że pogadam z kimś, kogo znam, kto tyle o ile mnie też kojarzy. Chciałam drugiej opinii.
I wtedy chyba pierwszy raz poczułam leciuteńką ulgę, że ktoś mnie jednak rozumie. Że wcale nie muszę być silna. Że mam prawo do tak skrajnych emocji.
Walka z depresją to proces, wymagający czasu i wsparcia.
Kiedy patrzę wstecz, chciałabym powiedzieć, że jestem wdzięczna. Za tę podróż o nazwie „depresja”. Bo ten rok nauczył mnie wiele o sobie i o życiu. Ale z wdzięcznością moje uczucia chyba niewiele mają wspólnego.
P.S.
A jeśli spodobał Ci się dzisiejszy wpis lub któryś z poprzednich, może już nie raz skorzystałaś z tego, co u mnie znalazłaś, możesz postawić mi symboliczną kawę. 🙂 Każda kawa to bezcenna dla mnie wskazówka, że to, co tu piszę, przydaje się innym. A każde choćby i symboliczne „dziękuję” uskrzydla, jak nie wiem co. 🙂
Dziękuję ♥️