Dzień z życia matki wielodzietnej

Jak wygląda dzień z życia matki wielodzietnej? Chciałoby się powiedzieć – normalnie. Ale „normalność” bywa pojęciem względnym. 😉

Miewam dni podobne do scen sławetnego filmu „Dzień Świra”. Podobne kropka w kropkę. Spanie, karmienie, ubieranie, odwożenie, sprzątanie, karmienie, przytulanie, usypianie, przywożenie, karmienie… A potem próba dotrwania do ostatecznego usypiania.

Ale… bywa też inaczej.

Poniedziałek rano

Pobudka – godzina 6:20. I pierwsza myśl – jak dobrze, że dziś rano przyjeżdża moja mama pomóc mi rano rozwieźć dzieci. Choć raz w tym tygodniu jest pewne, że Aniela nie spóźni się do szkoły (wzdycham sobie w duchu).

Wstaję i się zaczyna. Najpierw karmienie najmłodszej (wciąż kp, choć już nie raz w przeciągu ostatniego roku spisywałam nasze kp na straty). Potem schodzę na dół. Reszta dzieci już się rozgościła w salonie, oglądają bajkę. Najstarsza, już w pełni ubrana, jest w trakcie śniadania, płatki z mlekiem ogarnia już na kilka sposobów. Chłopaki w piżamach czekają aż mama im doniesie (jak mamusia zrobi to jest smaczniejsze).

"zwarci i gotowi"
„zwarci i gotowi”

O 7:00 pod dom podjeżdża moja mama, a moja najstarsza leci co sił w nogach do łazienki rozczesać włosy, bo przecież babcia już przyjechała (!). Najmłodsza raczkuje po podłodze, a ja jednocześnie robię śniadanie chłopakom, kaszkę dla najmłodszej, śniadanie dla siebie i szykuję śniadaniówkę dla Anieli. Nie zawsze idzie to gładko.

taka drobna chwila nieuwagi
taka drobna chwila nieuwagi

Już, już Anielka pakuje śniadaniówkę do plecaka, kiedy dzwoni mój szanowny małżonek i oznajmia, że gdybym poszukiwała kluczyków od mojego auta, to on je wziął ze sobą do pracy (do Wrocławia). Także… mogę nie szukać. Mhm… W tamtym momencie jeszcze bardziej wdzięczna byłam mojej mamie, że do nas przyjechała i w pierwszej kolejności odwiozła Anielkę do szkoły. Potem ona została z Marceliną, a ja (jej autem) zawiozłam chłopców do przedszkola i sama pojechałam do mojej ulubionej pani psycholog. Uff… ogarnięte.

Poniedziałek południe

Gdy wracam od psychologa, jest tuż przed południem. Chciałam jeszcze zrobić zakupy w Rossmanie i jednocześnie wykorzystać bon podarunkowy, który dostałam w lutym na imieniny, ale z tego wszystkiego zapomniałam portfela. I bonu.

Aniela zdążyła wrócić ze szkoły, zanim ja wróciłam z miasta.

Kawa z mamą, drugie śniadanie. Marcelina tuż przed moim powrotem zasnęła na drzemkę, więc mogę usiąść choć na chwilę do komputera i spróbować zrobić kolejnego „tip topa” w jakimkolwiek projekcie. Korzystam z tego, że mogę zrobić coś „na spokojnie”, bo częściej mam jednak „pomocników”.

mama, ja też!
mama, ja też!

Aniela odrabia lekcje z babcią.

Szybki obiad (zupa z poprzedniego dnia), kp Marceliny i jej zupa. W międzyczasie chłopcy zostają odebrani z przedszkola, pakuję szybko Marcelinę i Antka do samochodu babci i lecimy do miasta.

Ja sama!
Ja sama!

Pamiętam, że w przychodni i obok niej trwają remonty. Więc parkuję w innym miejscu niż zawsze, ale przynajmniej mam pewność, że znajdę tam miejsce parkingowe. „Przebiegamy” z dziećmi do POZ, bo jak zwykle jestem na styk (na styk tzn. 5 minut spóźniona).

A w przychodni… Wiedziałam, że remont trwa, ale znów jestem zdziwiona. Poprzednim razem zaskoczył mnie kurz i pracownicy budowlani tam, gdzie powinien być gabinet zabiegowy i pediatra. Tym razem nie było rejestracji. Po chwilowej konsternacji podreptaliśmy piętro wyżej. Okazało się, że pediatra znów przyjmuje w innym gabinecie. Po chwili już byłam cała zalana potem. Nie wiem, czy to przychodnia tak na mnie działa, czy to z emocji, że znów się spóźnimy.

I gdy już odczekaliśmy swoje (jakieś 45 minut), okazało się, że Antka nie uda się zaszczepić, bo szczepionki są zastawione jakimiś materiałami budowlanymi i nie ma się jak do nich dostać. Marcelina dzień wcześniej dostała zapalenia spojówek, więc dostała krople z antybiotykiem. Pocieszam się, że chociaż te krople dostaliśmy i ten czas nie był totalnie stracony. Ehh…

A pot mi po plecach spływa...
A pot mi po plecach spływa…

No to jeszcze apteka (uff, że jest tuż obok przychodni), a potem już do domu.

Poniedziałek wieczór

A potem nadchodzi wieczór… A nie, zaraz, zaraz… Zanim nadejdzie wieczór, to jeszcze jest późne popołudnie. 😀

zdarza się i tak
zdarza się i tak

No to zanim ten wieczór… Godzina 17:30 Anielka ma jakieś zajęcia pokazowe z grafiki komputerowej (online), ustawiam jej wszystko i sadzam ją przed komputerem. Moja mama jedzie po domu, po całym dniu z nami ma chyba ochotę zaszyć się w ciszy własnych czterech ścian. Mężu wraca do domu, przekazuję mu najmłodszą, wydaję „dyspozycje”, informuję kto jadł, kto nie jadł, i że psa trzeba jeszcze wyprowadzić. I uciekam.

Uciekam, bo z czterema zaufanymi koleżankami odbywamy pilotażowe szkolenie rozwojowe. Sztos. Nie dość, że dowiaduję się ciekawych rzeczy o sobie, uczę się czegoś nowego, spędzam wyjątkowy czas w wyjątkowym towarzystwie, to też odpoczywam po tym szalonym dniu, co to się jeszcze nie skończył.

Gdy po jakichś 3 godzinach wracam do domu, najmłodsza śpi. A reszta kończy kolację. Mężu zgasł już na kanapie, więc zbieram dziatwę i zaganiam do spania. Nie jestem już pewna (w końcu minęło już parę dni), ale chyba próbuję czytać leżąc u chłopców w pokoju, czekając aż zasną.

Mam dziwne wrażenie, że zasnęłam jeszcze przed nimi.

Jednym zdaniem

Już dawno dojrzałam do tego, by przyznać rację każdemu, kto twierdzi, że bycie mamą jest najtrudniejszą „pracą” na świecie. Jednocześnie jest piękne i niezwykle wymagające. Pełne łez, wzruszeń, uśmiechów, radości, ale i smutków, żalu, strachu. Jeszcze nic nigdy nie zmobilizowało mnie do tak dużych zmian ani nie uruchomiło takiej lawiny przewartościowującej wszystko, w co wcześniej wierzyłam.

Jako mama wielodzietna z kolei dochodzę do wniosku, że posiadanie dzieci można określić swoistą odmianą szaleństwa. 😀

niespodzianka z rana (artysta anonimowy)
niespodzianka z rana (artysta wciąż „anonimowy”)

Nie każdy nasz dzień wygląda jak ten, który opisałam powyżej. Ale rzeczywiście, im więcej dzieci w domu, tym więcej się dzieje. Tym więcej wizyt lekarskich, w przychodni POZ, w gabinetach specjalistów, a nawet na SOR-ze. I bywa, że nie ma południa, a ja już marzę o tym, żeby z powrotem wskoczyć do łóżka i spać. Nie raz mam wrażenie, że ta moja doba to jakaś dziurawa jest, czas przepływa przez jakieś dziury, a ja próbuję tę dobę cerować, te dziury jakoś zalepić i klops… Przychodzi wieczór, a ja znów cały czas coś robiłam, a i tak końca nie widać.

Ale mimo to… Nie zamieniłabym tego życia, które mam na jakieś inne. Spokojne, z mniejszą liczbą dzieci. Nie.

Nie zrezygnuję też z moich marzeń. Wręcz przeciwnie. Będę nadal marzyć i robić wszystko, by te marzenia spełniać. Z rodziną, którą stworzyłam.

P.S.

A jeśli spodobał Ci się dzisiejszy wpis lub któryś z poprzednich, może już nie raz skorzystałaś z tego, co u mnie znalazłaś, możesz postawić mi symboliczną kawę. 🙂 Każda kawa to bezcenna dla mnie wskazówka, że to, co tu piszę, przydaje się innym. A każde choćby i symboliczne „dziękuję” uskrzydla, jak nie wiem co. 🙂

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top