Historia porodowa #29 | historia anonimowa

„Mamy wpływ na to, co dzieje się w naszych głowach” – jedne z najważniejszych słów, jakie powinna usłyszeć przyszła mama.

Bo każda historia jest na wagę złota.

Gaja Maria, fot. archiwum prywatne
Gaja Maria, fot. archiwum prywatne

Prawdopodobnie każda kobieta, która zachodzi pierwszy raz w ciążę, w pewnym momencie skazana jest na wysłuchiwanie historii porodowych, które – jak można się domyślić – nie są wesołymi opowiastkami o cudzie narodzin. Zawsze znajdzie się jakaś koleżanka, dobra ciocia czy babcia, która nie omieszka opowiedzieć nam o tym, jak to ciężko jej się rodziło lub jak to ciężko rodziło się jej znajomej, córce czy synowej. Zaznaczam, że nie chodzi mi o historie kobiet, które naprawdę doświadczyły cierpienia na porodówkach, a o zwykłe przekoloryzowanie tematu i opowieści rodem z filmów science-fiction, które nie służą absolutnie nikomu, a już na pewno nie kobiecie mającej rodzić pierwszy raz. Ja sama do połowy ciąży zachowywałam spokój psychiczny.
Strach przed porodem był mi daleki, dopóki któregoś razu nie wysłuchałam opowieści o „strasznych” porodach kobiet w mojej rodzinie. Wtedy też mój wewnętrzny spokój pożegnał mnie na dobre. Los chciał, że wybuchła epidemia, a wkrótce po ogłoszeniu zagrożenia epidemiologicznego zakazano porodów rodzinnych i odwiedzin na oddziałach ginekologiczno-położniczych. Wiem, co to strach. Dlatego też dedykuję tę opowieść wszystkim przyszłym Mamom, którym myśl o porodzie spędza sen z powiek. Nie mamy wpływu na to, jaki będzie poród. Za to mamy wpływ na to, co dzieje się w naszych głowach. I to, co najważniejsze – w ostateczności liczy się Ten Mały Człowiek, którego mamy sprowadzić na świat.

Początki

Im bliżej było rozwiązania, tym bardziej się bałam. A ponieważ była to moja pierwsza ciąża, byłam przekonana, że poród zacznie się po terminie. Dodatkowo sen z powiek spędzała mi myśl o konieczności podania oksytocyny, co według opowieści wielu pań wywołuje znacznie boleśniejsze skurcze. Światełko nadziei przyniosła mi informacja ze szpitala, w którym chciałam rodzić, że przywrócono porody rodzinne oraz mój lekarz prowadzący, który na ostatnim badaniu przed porodem stwierdził dobre przygotowanie szyjki macicy i niskie położenie dziecka. Jego zdaniem, miałam urodzić do 23 czerwca. Ta wiadomość bardzo mnie ucieszyła. W euforii i oczekiwaniu stałam się hiperaktywna – skupiłam się na dokończeniu wyprawki, na praniu, prasowaniu, sprzątaniu itd. Jednocześnie stałam się bardziej drażliwa i zniecierpliwiona – niestety, na kilka godzin przed rozpoczęciem akcji porodowej oberwało się mojemu mężowi. Ale za co? Tego to zupełnie nie pamiętam. 😉

Wszystko zaczęło się dziesięć dni po wizycie u lekarza. Byłam wtedy w 39 tygodniu ciąży. Późnym wieczorem zaczęłam odczuwać tępy i jednostajny ból pleców w odcinku krzyżowo-lędźwiowym. Dużo w tym dniu siedziałam, więc założyłam, że to pewnie od tego. Poszłam wziąć prysznic i bez jakichkolwiek domysłów położyłam się spać. Wody odeszły nagle, w chwili gdy zasypiałam, tuż przed 1-wszą w nocy. Sączyły się intensywnie, ale nie odczuwałam przy tym żadnych skurczów. Najszybciej jak to możliwe przebrałam się i pojechaliśmy z mężem do szpitala. Pamiętam, że była straszna ulewa. Czekała nas standardowa przeprawa przez izbę przyjęć. Tam panie, choć bardzo miłe, nie spieszyły się zbytnio z „obsługą”. Tymczasem ja siedziałam oszołomiona, wody nie przestawały lecieć i pojawiły się pierwsze skurcze. A czas mijał…

Porodówka

W końcu trafiliśmy na oddział. W pierwszej kolejności zajęła się mną położna. Siedząc na krześle i odpowiadając na pytania wywiadu medycznego, czułam, jak skurcze się nasilają. Następnie zostałam odesłana do gabinetu lekarskiego na badanie. „Dobry wieczór. Odeszły mi wody. Mam skurcze. Ja chyba rodzę”, oznajmiłam. „Jak Pani wody odeszły, to Pani jeszcze nie rodzi”, usłyszałam, po czym doktor dodał: „No, ale zbadamy Panią”. Po chwili w trakcie badania lekarz stwierdził: „Cztery centymetry rozwarcia. OK, jednak Pani rodzi”. Następnie zrobiono mi USG – ułożenie dziecka prawidłowe. Wróciłam do położnych. Odpowiedziałam na jeszcze kilka pytań, przeanalizowałam plan porodu, złożyłam deklarację zapisania dziecka do wybranej przychodni, założono mi wenflon – miałam wrażenie, jakby formalności zajmowały wieki, choć w rzeczywistości były to zaledwie minuty. Skurcze pojawiały się co chwilę (sama dokładnie nie wiem jak często – nikomu nie przyszłoby już do głowy, żeby liczyć ich częstotliwość). Bolało mnie coraz bardziej. Po odpowiedzeniu na serię pytań, w końcu znalazłam się na sali porodowej, gdzie dołączył do mnie mój Mąż.

Zostałam podłączona do KTG na 20 minut i jeśli mam być szczera, były to dla mnie najgorsze chwile z całego porodu. Leżenie na łóżku bez większej możliwości poruszania się przy już naprawdę bolesnych skurczach było dla mnie katorgą. Odliczałam minuty i modliłam się, żeby położna zdjęła to ze mnie jak najszybciej, bylebym tylko mogła wstać. Zresztą marzył mi się aktywny poród. Szykowałam się do niego przez prawie 9 miesięcy! Nie mogło być inaczej. Skorzystałam z możliwości immersji wodnej, skakałam na piłce, chodziłam po sali, tańczyłam, robiłam przysiady. Mój mąż towarzyszył mi przez cały ten czas – był bardzo dzielny. Wspierał mnie, dodawał otuchy, motywował – wiedziałam, że wierzy we mnie, tym samym ja wierzyłam w siebie. Gdy do skurczów brzucha dołączyły bóle krzyżowe, położna zaleciła skorzystanie z TENS. Zgodziłam się.

Czas mijał tak szybko. Wiem, że zerkałam na zegarek, ale za nic w świecie nie pamiętam, kiedy i co się dokładnie działo. Skacząc na piłce poczułam skurcze parte. Zgłosiłam to położnej. Zbadała mnie – 7 centymetrów. Przeć nie mogłam, musiałam skupić się na oddechu. Tak minęła godzina, może dwie. W końcu skurcze stały się tak silne, że nie mogłam oprzeć się chęci parcia. Tutaj stwierdzam, że natura jest niesamowita – jeśli nasze ciało chce, żebyśmy parły, to nie powstrzymamy tego. Położna ponownie mnie zbadała – 9 cm rozwarcia. „Ok, możesz zacząć delikatnie przeć. Połowę skurczu przesz, połowę oddychasz jakbyś gasiła świeczkę”. Starałam się stosować do wszystkich wskazówek.

Niestety, jeśli pierwsza faza porodu przebiegła tak szybko, z drugą nie mogło być za łatwo. Parłam i parłam, a główki „ani widu, ani słychu”. Położna zaproponowała oksytocynę (moją zmorę!). Niechętnie, ale zgodziłam się, tym bardziej, że koniec był już blisko. Podłączono mi kroplówkę. Leżałam z nią chwilę. Pamiętam, że trzymałam Męża za rękę, ściskając ją na skurczu (chwilami zastanawiałam się, czy jego dłoń to przeżyje :-P). Pół żartem-pół serio zaczęłam prosić o cięcie. „Skoro tak mówisz, to wiem, że koniec jest bliski”, powiedziała położna. W tym czasie powiedziałam do Męża: „Dziwne, te skurcze nie bolą bardziej po tej oksytocynie, ale są jakby częstsze”. Jak się okazało na końcu, oksytocyny nie dostałam, bo wenflon był niedrożny i nie spłynęła ani kropla.

Położna zaproponowała zmianę pozycji – z bocznej na „czworaka”. I to był strzał w dziesiątkę. Było mi znacznie wygodniej i mogłam nabierać znacznie głębsze wdechy, dzięki czemu miałam więcej siły, by przeć. Po kilku skurczach poczułam, jak coś „wyskoczyło” ze mnie i usłyszałam głos położnej: „ Brawo Ania, urodziłaś główkę!”. To było coś… wiedziałam, że jeden skurcz dzieli mnie od wzięcia na ręce moją Córeczkę. Ostatni skurcz, mobilizacja i pojawiła się Ona. Usłyszałam jej krzyk i zobaczyłam szklące się oczy mojego Męża. Już po chwili, gdy się położyłam na plecy, poczułam Ją na swoim brzuchu. Skinęłam głową, by Ją zobaczyć – była taka piękna i kierowała oczy w moim kierunku. Naprawdę odniosłam wrażenie, że popatrzyła mi w oczy – nie wiem czy to możliwe, ale tak to widziałam i poczułam, że zalewa mnie miłość i szczęście. Był już dzień, godzina 6:15. Mąż przeciął pępowinę, Malutką zabrano na chwilę na ocenę, pojawił się lekarz i chyba parę innych osób z personelu. Nie pamiętam już dokładnie…

Oddział noworodkowy

Co do samego oddziału noworodkowego, to nie mogę narzekać – opieka niczego sobie. Już kilka godzin po porodzie przyszła jedna z położnych, aby pomóc mi się rozruszać i umyć. I jeszcze jeden ogromny plus – naprawdę dobre jedzenie! Po godzinie 8-mej musiałyśmy pożegnać się z mężem. Zostałyśmy przewiezione na salę, gdzie na spokojnie mogłyśmy odpoczywać. Malutka od samego początku do końca pobytu w szpitalu była przy mnie. Był to niezwykle cenny czas. W szpitalu spędziłyśmy trzy dni, Mała miała drobny epizod żółtaczki. I tutaj wskazówka dla przyszłych Mam – korzystajcie z czasu, gdy jesteście w szpitalu. Naprawdę, jeśli tylko Wasza pociecha nie sprawia większych trudności np. z karmieniem, to większość czasu śpi, co i Wam daje możliwość regeneracji. Korzystajcie z pomocy położnych i pielęgniarek. Nawet, jeśli nie jesteście do końca przekonane co do słuszności ich rad. Nigdy nie wiadomo, które z nich przydadzą się, gdy już wyjdziecie ze szpitala.

PODZIĘKOWANIA

Korzystając z okazji chciałabym bardzo podziękować dwóm osobom. Przede wszystkim mojemu Mężowi za zachowanie zimnej krwi i okazanie tak ogromnego wsparcia. Jestem z Ciebie dumna! Wiem, że dla Ciebie to też był wysiłek i nie lada wyzwanie! Chylę czoła! Daliśmy radę – we Trójkę daliśmy radę.
Położnej, która przyjmowała nasz poród, czyli Pani K. Nie ujawniam danych, ale wierzę, że jeśli jakimś cudem będzie to Pani czytać, to będzie Pani wiedziała, że o Pani mowa. Jest Pani naprawdę cudowna w tym, co robi. Przez cały czas czułam się bezpieczna i traktowana z szacunkiem. Cieszę się, że mogliśmy współpracować – bo ten poród naprawdę był współpracą rodzącej z położną i myślę, że o to w tym wszystkim tak naprawdę chodzi.
Dziękuję.

Metryczka

Kto: Gaja Maria

Kiedy: 19.06.2020 godz. 6:15

Gdzie: Strzelińskie Centrum Medyczne (Strzelin, Wrocławska 46)

P.S.

Jeśli chciałabyś podzielić się swoją historią i rodziłaś w jednym z pobliskich szpitali (Oława, Oleśnica, Brzeg, Strzelin , Wrocław), odezwij się mailowo (smartasy.olawa@gmail.com) lub przez fanpage FB @smartasy.olawa.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top