Jola rodziła w szpitalu w Oławie. I jak to sama podsumowała: 13.06. 2018 roku w Oławie, o godzinie 15:15 przyszła na świat moja córka – Maria Oliwia Mularska, córka Jolanty i Marcina, 4.05 kg, 55 cm. 10 punktów. 0 włosów.
Bo każda historia jest na wagę złota.
Początki
Tuż przed porodem miałam być już w 38 tygodniu ciąży. Tak „wróżyła” mi położna środowiskowa. 😉 Nie mam pretensji, ale jakoś się nie czułam na rodzącą. Tym sposobem mijał tydzień za tygodniem, KTG, USG, BHP, KGB… I tak nastał tydzień 41 plus 1 dzień. I trzeba się było zgłosić do szpitala. Wcześniej byłam już w szpitalu w Oławie w celu weryfikacji ciśnienia i wiedziałam, czego się mam spodziewać. Żarcie kiepskie, panie pielęgniarki i położne super, lekarze (głównie panie Doktor) trochę jak rzeźnicy, ale przecież nie poszłam do SPA.
Oddział patologii ciąży
No i zaczęliśmy naszą przygodę porodową… Pierwsze badanie: wody czyste, dziecko eleganckie, szyjka twarda, nieskrócona, ale „będziemy nad tym pracować”. Założyli mi cewnik Foleya, który miał wzbudzić naturalnie skurcze macicy i wywołać poród. Jest to taki balonik domaciczny, który wypełnia się solą fizjologiczną i nosi się chyba 24 h. Po tym czasie powinno coś się wydarzyć. U mnie zrobiło się rozwarcie na 3 cm. I nic poza tym.
Kolejny krok to oksytocyna. Substancja, której chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Pierwszą dawkę dostałam w poniedziałek. Poszłam na blok porodowy z mężem, cała rodzina na baczność, jednak moja córka miała inny plan i z powrotem wróciłam na patologię. Kolejna próba miała się odbyć w środę. We wtorek z „partyzanta” mąż porwał mnie na wysoko węglowodanowy posiłek w znanej rodzinnej restauracji na wylocie z Oławy. 😉 A później spalałam te kalorie na biegu po szpitalnych schodach (podobno miało pomóc w porodzie).
Porodówka
Środa rano, lewatywka (nie takie licho straszne). 😉 Potem białe wdzianko z gołą dupką i na porodówkę.
I znów zaczęło się niepozornie. Dawka oksytocyny większa, a efekty mniejsze… Siedziałam na jakimś specjalnym worku, bo trochę bolało, ale bez przesady. Położna sprawdzała rozwarcie: 4 cm. Wyglądało to mało imponująco. Poczekaliśmy na lekarza.
Pani doktor przyszła ok godziny 12:00 i zbadała mnie tak, że miałam wrażenie, że grzebie mi w wątrobie -szpadlem. Bolało niemiłosiernie, serio. Jak złamanie ręki.
I przebiła mi worek płodowy. Chlusnęło jak z wiaderka, a ja nie wiedziałam, co się dzieje. Mąż z resztą też.
I wtedy się zaczęło…. Jak to bolało! Do dzisiaj pamiętam, że prawie straciłam przytomność. 2 godziny rozdzierającego bólu… brzucha. Nie bóli porodowych… Tzn nie wiem. Ale nie był to ból, który miał prowadzić do porodu. Generalnie nie pokochałam tej Pani doktor, mimo że to dzięki niej przestałam być w ciąży. 🙂
No nic, jedziemy dalej.
Więc bolało mnie jak diabli przez 3 godziny i modliłam się o szybką śmierć, a oni mi powiedzieli, że czekamy. Zastanawiałam się na co?! Na zbawienie?! Pół przytomna powiedziałam do męża: „Idź im zapłać, niech mnie potną, bo zaraz wykituję!” I w tym momencie pojawiła się cudowna położna – Pani Stasia. Pani Stasia chyba nie jedno w życiu widziała i wiedziała, że z tej mąki chleba nie będzie. Zbadała, popatrzyła – 4 cm, twardo jak na katowickiej ziemi. Cesarka. Juuuupi!!! Przyszła inna Pani doktor, w żółtym kitelku, inna niż ta od wyrywania wnętrzności, i potwierdziła – tniemy. Szybka akcja, anestezjolog, te sprawy. Oj jak cudownie było czuć igłę w kręgosłupie. Kto mnie zna, ten wie, że igła to moja fobia, zaraz po gryzoniach. Ale tego dnia to było jak lody w gorący dzień. Jak ciepły letni deszcz.
Na sali zabiegowej było wesoło, już wróciłam do żywych. Po znieczuleniu czułam się, jakbym pływała na źle napompowanym materacu. Cudownie. Chociaż bałam się, jak tam moja córeczka, wiedziałam, że jesteśmy w dobrych rękach. I po chwili usłyszałam Jej głos. Popłakałam się ze szczęścia!
Oddział noworodkowy
Na oddziale noworodkowym super opieka i cierpliwość. Nauka ubierania, przebierania, karmienia… Wszystko naprawdę spoko. Również opieka neonatologów!
Co do karmienia piersią. Były doradczynie laktacyjne, ale bez moralizatorskiego fanatyzmu, oczywiście wszyscy zachęcali i mówili o zaletach, ale bez ostracyzmu dla mam, które jednak się nie zdecydowały na tę formę żywienia. Ja bardzo chciałam karmić piersią i robiłam to przez 22 miesiące. I tylko dlatego, ze jedna z Pań pielęgniarek poradziła dać wiecznie głodnej Marysi butelkę. Marysia się w końcu najadła, ja w końcu się zregenerowałam i spokojnie mogłyśmy uczyć się dalej karmić. Dokarmiałam ją z butelki jeszcze przez 3 tygodnie. Z czego przez ostatni tydzień własnym odciąganym mlekiem. Dało mi to czas na wypracowanie karmienia i uniknięcia stresu, czy karmić w miejscu publicznym czy nie… Ale to inny temat.
Metryczka
Kto: Maria Oliwia Mularska, córka Jolanty i Marcina
Kiedy: 13.06. 2018, godz. 15:15
Waga: 4,05 kg, 55 cm
Gdzie: Zespół Opieki Zdrowotnej w Oławie (Oława, Kamila Baczyńskiego 1)
P.S.
Jeśli chciałabyś podzielić się swoją historią i rodziłaś w jednym z wyżej wymienionych szpitali, odezwij się mailowo (smartasy.olawa@gmail.com) lub przez fanpage FB @smartasy.olawa.