W dzisiejszych czasach bez języka obcego, a angielskiego w szczególności – ani rusz. Dlatego też rodzice już od najmłodszych lat starają się wspierać językowy rozwój swoich dzieci. Jednym ze sposobów nauki języka angielskiego jest metoda Helen Doron, gdzie dzieci poprzez zabawę, w sposób naturalny uczą się języka. Metoda ta przeznaczona jest nawet dla dzieci od 3-go miesiąca życia! My postanowiłyśmy zobaczyć, jak sprawdza się w przypadku 3-latków.
Anielka trafiła do grupy dwulatków, bo na chwilę obecną tam jest jeszcze wolne miejsce. Niestety nie ma miejsc w grupie jej rówieśników, ale myślę, że główne założenia zajęć prowadzonych metodą Helen Doron mogłyśmy poczuć. Na samym wstępie dzieci witają się z panią prowadzącą oraz z bohaterami zajęć (maskotkami?), które towarzyszą im w piosenkach oraz różnych aktywnościach. Również na koniec zajęć należy się z nimi odpowiednio pożegnać. 🙂
Zajęcia metodą Helen Doron zaskoczyły mnie swoją różnorodnością „omawianych” tematów oraz szybkością, z jaką się te tematy zmieniają. Może jestem za stara na tą metodę? 😉 Anielka może wyglądała czasem na zdezorientowaną, ale raczej wydawało mi się to wynikiem nowego miejsca i ludzi, niekoniecznie samymi zajęciami (z angielskim ma do czynienia również w przedszkolu, a wcześniej miała w żłobku). W trakcie zajęć dzieci nie tylko siedzą na poduszkach i powtarzają za panią określone słówka, czy frazy, ale także uczestniczą w ćwiczeniach ruchowych, prowadzonych w języku angielskim, które ich dodatkowo aktywizują i zachęcają do zabawy (również językiem!).
Prowadząca nie używa w ogóle języka polskiego, ale dzieci wcale nie wydają się być tym w żaden sposób zakłopotane. Chciałoby się powiedzieć, że rozumieją się „bez słów”! 😉 Dodatkowo dzieci mają swoje zeszyty ćwiczeń i plecaki, a także płyty z piosenkami, które dostają w tzw. pakiecie startowym. Ćwiczenia są wykorzystywane również podczas zajęć jako jedna z form nauki języka.
Odniosłam jedynie wrażenie, że jednak Anielce brakowało trochę interakcji z dziećmi. Jednak różnica między dwu- a trzylatkami w moim odczuciu była wyczuwalna. Dlatego za zgodą szkoły mogłyśmy przyjść jeszcze na zajęcia pokazowe do grupy starszej, 4-latków. Niestety na nasze nieszczęście 4 kolejne piątki (kiedy odbywają się zajęcia) albo pochorowało się któreś z dzieci (Anielka lub Antek), albo ja miałam jelitówkę, albo mi dzieci posnęły w aucie i nie było z nimi żadnego kontaktu, albo po prostu mieliśmy jakiś weekendowy wyjazd. Te piątki to dla nas jakieś pechowe, dlatego zrezygnowaliśmy niestety z kolejnych zajęć. Już nie po raz pierwszy przekonuję się, że piątek nie jest najszczęśliwszym dniem na jakiekolwiek zajęcia dodatkowe. Skoro dorośli są zmęczeni całym tygodniem pracy, to co czują nasze dzieci?
Jednak bardzo krótko podsumowując same zajęcia:
- są bardzo szybkie i wszechstronne (co może być i plusem, i minusem),
- odbywają się w małych grupach
- i w naprawdę przyjaznej atmosferze,
- w 100% w języku angielskim.
Myślę, że wrócimy kiedyś (może we wrześniu?) do tej szkoły, już na regularne lekcje z nadzieją, że uda się nam dostać do odpowiedniej grupy wiekowej i zajęcia nie będą się odbywać w piątki. 😉