Historia porodowa #21 | historia Marty

Duży szpital = dużo kobiet rodzących. Czy to jednak jednocześnie wyklucza indywidualne traktowanie?

Bo każda historia jest na wagę złota.
Fot. pixabay

Początki

Ja miałam dość nietypową sytuację w ciąży, ponieważ jestem osobą otyłą (na skutek leczenia chorób endokrynologicznych) i od samego początku pod znakiem zapytania stała możliwość porodu w Oławie. Chociaż najbardziej mi na niej zależało, bo blisko, a i porodówka ma dobre opinie ma porodówka. Niestety pod koniec ciąży okazało się, że ważę o 2 kg za dużo, żeby anestezjolodzy w Oławie (w przypadku nagłego cesarskiego cięcia) zechcieli się podjąć opieki nade mną i lekarz doradził mi jednak Wrocław. We Wrocławiu wybraliśmy Kamińskiego – ze względu na możliwość wykupienia indywidualnej opieki położnej. Mieliśmy umówione spotkanie na oglądanie porodówki na poniedziałek, ale od czwartku czułam się kiepsko i miałam podniesione ciśnienie. Położna, po kontakcie telefonicznym, poleciła przyjechać na izbę przyjęć i to sprawdzić, a na wszelki wypadek wziąć już torbę (to był skończony 38 tydzień ciąży). Przyjęto mnie na patologię ciąży, gdzie już następnego dnia wykluczono, żeby działo się coś nie tak. Mimo to ordynator podjęła decyzję o pozostawieniu mnie na oddziale, sprawdzeniu wielkości dziecka i wywoływaniu porodu, ponieważ córka miała ok 4kg.

Porodówka

Poród wywoływano mi w sumie 4 razy:

  1. Za pierwszym razem założenie cewnika Foley’a, czyli tak zwanego balonika okazało się nieskuteczne. Miałam bardzo duże krwawienie już schodząc z fotela i został natychmiast usunięty.
  2. Za drugim razem – w piątek – odbyła się pierwsza próba oksytocynowa. Zakończono ją po 8h, bez postępu, z niewielką czynnością skurczową i zerowym rozwarciem.
  3. Trzecia próba odbyła się w poniedziałek. Była to druga próba oksytocynowa, sporo nerwów – miałam czynność skurczową, ale nadal zero rozwarcia. Psychicznie po tygodniu pobytu w szpitalu byłam zmęczona, do tego dochodziły oczywiście hormony. Ta próba trwała również ponad 8h. Wracałam na patologię ciąży wykończona i bliska poddania się, zwłaszcza, że nie byłam przekonana, czy naprawdę konieczne jest wywoływanie porodu. Do tego dochodziły hormony i naprawdę spore skurcze, które męczyły mnie potem pół nocy.
  4. Środa, 14.03, około godziny 12:00 ponownie poszłam na porodówkę, gdzie podjęto kolejną próbę oksytocynową. Lekarz mnie dopingował mówiąc, że nie zrobi mi cięcia cesarskiego, bo wie, że przy mojej wadze, skłonności do krwawień itd, to po prostu jest gorsze rozwiązanie. Moja położna, która tego dnia była z nami (podczas drugiej próby również była przez cały dzień) też była bardzo zmotywowana, żeby ten poród wywołać, i żeby to wszystko się skończyło. Tym bardziej ze względu na mój coraz gorszy stan psychiczny. Podano mi dużo większą dawkę oksytocyny niż wcześniej, dodatkowo jakieś czopki na postęp rozwarcia i już po 3 godzinach skurcze zaczęły być znaczne. Cały czas musiałam być podpięta pod KTG. Porodówka w tym dniu była bardzo zapełniona i przyszedł taki moment, kiedy przyjęli poród w późnej fazie, a nie było miejsca. Dlatego poproszono nas o wyjście na korytarz, doktor stwierdził, że to taka przerwa na 45min, bo rodzi wieloródka i po tym czasie, wraz ze sprzątaniem, będzie po wszystkim. Nasza położna nie odstępowała nas na krok z przenośnym KTG, a wszyscy z oddziału żartowali i dodawali nam otuchy. Po niecałej godzinie wróciliśmy na salę, oksytocyna została podkręcona i po 16:20, w trakcie badania ginekologicznego odeszły mi wody. Po odejściu wód skurcze zrobiły się bardzo dokuczliwe i zaczęła się właściwa akcja porodowa. Położna towarzyszyła mi pod drzwi łazienki, tak samo jak mój mąż, który był ze mną przez cały czas. Faza skurczów partych trwała 40min, chyba najdłuższe w moim życiu… W końcu, po 18:30 na świat przyszła Nela, nasza śliczna i zdrowa córeczka, 4136g, 56cm i 10pkt. Pozwolono nam na kontakt skóra do skóry, po około 30 minutach oddałam córkę mężowi i położnej do zmierzenia i zważenia, na czas szycia krocza (musiałam być nacięta, oczywiście położna zapytała mnie o zgodę, wiedziała też wcześniej, że zależy mi na ochronie krocza, ale niestety mimo jej starań – nie było takiej możliwości).

Oddział noworodkowy

Po porodzie okazało się, że nie ma już miejsca na oddziale położniczym i jakieś zwolnią się dopiero kolejnego dnia. Dlatego przewieziono mnie do sali porodów w wodzie – była wolna, ponieważ zamknięto porodówkę ze względu na przepełnienie. Po godzinie 21:00 przewieziono córkę na porodówkę do położnych (na porodówce nie mogła ze mną zostać i radzono mi nie oponować, ponieważ straciłam bardzo dużo krwi i nie byłabym w stanie się nią zająć) i odprawiono męża. Po godzinie 22:00 poprosiłam o pomoc w prysznicu, jednak ustanie na nogach okazało się wyzwaniem – prysznic wzięłam dopiero przed północą z pomocą położnych. Noc była dość ciężka – w sali było bardzo gorąco, była też ze mną inna mama, która urodziła chwilę po mnie, więc jakoś nawzajem przeżyłyśmy emocje pierwszego porodu i dotrwałyśmy do rana. Rano pobrano mi krew i hemoglobina wyszła niezbyt dobra, wtedy czekałam na przyjęcie na położniczy już z córką, po którą poszłam od razu po 7:00. Po godzinie 12:00 znalazło się dla nas miejsce na położniczym, dostałam leki krwiotwórcze. W 24 godzinie życia córka niezbyt chętnie budziła się na jedzenie, jednak położne uznały, że duże dziecko pewnie się nie najada – dostałam butelkę pokarmu sztucznego i radę, żeby karmić przez sen… Rano, kiedy odwiedziła mnie moja położna z porodu, uznała, że córka jest dość żółta i najpewniej wpadała wieczorem w żółtaczkę – dlatego tak dużo spała.

Po 12:00 poinformowano mnie, że jest bardzo dużo kobiet po cesarskim cięciu i potrzeba miejsc na położniczym, blisko opieki i możliwości opieki nad dziećmi i zaproponowano przeniesienie z dzieckiem… na patologię ciąży. To spowodowało nasz, mój i męża, ogromny sprzeciw, oddział patologii ciąży wspominam bardzo źle przez jedną z pielęgniarek, która pozwoliła sobie na niewybredne uwagi o mojej wadze i w stanie baby bluesa poporodowego nie chciałam tam trafić. Zażądałam ponownego badania poziomu bilirubiny u córki i wypisania nas do domu. Poproszono jedynie, żebyśmy poczekali do 48h na pobranie materiału na posiew i wypuszczono nas do domu. Bilirubina była u córki na granicy potrzeby naświetlań, postanowiliśmy kontrolować to w domu i ewentualnie wypożyczyć lampy.

Najważniejsze dla mnie na tamten moment było, żeby już być w domu. Tego dnia spadło bardzo dużo śniegu, więc podróż powrotną mieliśmy stresującą, ale wszystko dobrze się skończyło – w domu lepiej dochodziłam do siebie, żółtaczka u córki się cofnęła, a tata nie musiał już kursować z Siechnic do szpitala.

Metryczka

Kto: Nela

Kiedy: 14.03.2018

Waga: 4136g, 56cm

Gdzie: Wojewódzki Szpital Specjalistyczny Wrocław (Wrocław, Kamieńskiego 73a)

P.S.

Jeśli chciałabyś podzielić się swoją historią i rodziłaś w jednym z pobliskich szpitali, odezwij się mailowo (smartasy.olawa@gmail.com) lub przez fanpage FB @smartasy.olawa.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top