Historia porodowa #23 | historia anonimowa

Czasem początki bywają trudne. Oby jak najwięcej tak trudnych historii, mogło znaleźć swoje dobre i szczęśliwe zakończenie.

Bo każda historia jest na wagę złota.
Fot. pixabay

Początki

Razem z mężem jesteśmy 7 lat po ślubie, nie planowaliśmy dzieci. Mąż pracował bardzo często na wyjazdach, nie było go po kilka dni, a nie raz tygodni. Ja również miałam iść do pracy, jednak po powrocie z wakacji zajrzałam do kalendarzyka i zauważyłam, że miesiączka się spóźnia już 3 tydzień. Od razu pobiegłam do apteki po test, a dla pewności wzięłam 2. Po zrobieniu testów wyszły 2 bardzo wyraźne kreski. Byłam w tamtym czasie załamana. Nie planowaliśmy tego, a na następny dzień miałam jechać podpisać umowę w wymarzonej pracy. Jeszcze tego samego dnia umówiłam się do ginekologa, który potwierdził ciążę. Był to już 9 tydzień, termin porodu doktor wyznaczył na 01.05.2018r. Wyszłam od niego ze łzami w oczach i z myślą, jak to teraz będzie. Małe mieszkanie, rezygnacja z pracy. Jeszcze tego samego dnia zadzwoniłam do szefa i powiedziałam, że jest niemożliwe podpisanie umowy ze względu na to, iż jestem w ciąży. Mąż w przeciwieństwie do mnie cieszył się bardzo.
Przez pierwsze 4 miesiące ciąża rozwijała się książkowo, ja nie miałam żadnych ciążowych dolegliwości. Problemy zaczęły się po 4 miesiącu, a dokładnie 2 tygodnie przed Świętami Bożego Narodzenia. Pewnego dnia zaczął mnie boleć brzuch, raz bardziej, raz mniej. Najgorzej przy chodzeniu ból był taki, że zginałam się w pół. Myślałam, że coś zjadłam i to przez to, ale po dwóch dniach ból nie ustępował. Zadzwoniłam do przychodni, aby zarejestrować się do ginekologa, jednak był on na urlopie, a w zastępstwie nie było nikogo. Dlatego pojechałam do szpitala w Strzelinie. Tam po USG i badaniu okazało się, że skraca się szyjka i jest już rozwarcie na 1cm. Dostałam skierowanie do szpitala we Wrocławiu w trybie pilnym oraz zostały mi przepisane tabletki na podtrzymanie ciąży. Wracałam do domu cała zapłakana, spakowałam torbę i brat zawiózł mnie do szpitala, bo ja nie byłam w stanie prowadzić auta.

Oddział patologii ciąży

Po 5 godzinach na poczekalni zostałam ponownie zbadana i przyjęta na oddział patologii ciąży. Położono mnie w sali 6 osobowej, gdzie leżały już dziewczyny na podtrzymaniu ciąży, na podobnym etapie ciąży co ja. Po przyjęciu odbyły się kolejne badania, usg, krew, mocz, dosłownie wszystko. Po badaniach kazano mi leżeć i wstawać tylko do toalety. Tabletki podawane miałam 3x dziennie i do tego pompa z magnezem na skurcze, która raz została źle wbita i wszystko szło pod skórę. Ręka strasznie mi wtedy napuchła i bolała przez kolejne 2 dni. Od przyjęcia minął tydzień i brano wszystkie dziewczyny na badania przed świętami. Po zbadaniu mnie lekarz powiedział, że założą mi szwy na podtrzymanie, ale dopiero po świętach, więc święta spędzę w szpitalu. Jak i sylwester. Jeśli będzie dobrze, to wyjdę w styczniu do domu. I tak leżałam całe święta w szpitalu na lekach, na które już nie mogłam patrzeć.
Po świętach ponownie brano wszystkie dziewczyny po kolei do badania, ja byłam jako ostatnia w kolejce. Gdy dziewczyny po badaniu poszły na salę, weszłam ja do gabinetu i po powiedzeniu imienia i nazwiska usłyszałam, „to zaraz sprawdzimy, czy ciąża jeszcze jest”. Zatkało mnie. Po badaniu zapytałam się o szwy, które miałam mieć założone po świętach. Niestety usłyszałam, że to nic nie da, że pomimo tych szwów i tak nie donoszę tej ciąży, i żebym się z nią pożegnała, bo lekarz daje nam tylko parę dni. Góra tydzień. I zostałam wyproszona z gabinetu. Gdy wróciłam na salę, dalej do mnie nie docierało to, co chwilę wcześniej usłyszałam. Zauważyłam, że każda z dziewczyn zbiera swoje rzeczy i pakuje. Okazało się, że na sali zostałam sama z żywą ciążą, bo pozostałe dziewczyny niestety straciły swoje i zostały przeniesione na inną salę, gdzie miały czekać na zabieg czyszczenia lub samoistnego urodzenia. Myśl, że i ja tak mogę skończyć dobiła mnie całkiem.
Po kolejnym tygodniu na obchodzie ten sam lekarz rzucił do mnie tekstem, że to nie możliwe, że jestem jeszcze w ciąży, i że ta ciąża nie ma prawa bycia z tak krótką szyjka i rozwarciem na 3 cm. I tego samego dnia po porannym obchodzie zostało przerwane podawanie mi jakichkolwiek leków na podtrzymanie ciąży. Gdy poszłam do pielęgniarki i zapytałam, czemu nie dostaję leków, to powiedziała, że nie ma mnie wpisanej do podawania jakichkolwiek leków i skoro dostawałam, a teraz nie, to najwidoczniej lekarz tak kazał. Na odchodne dowaliła jeszcze, żebym nie trzymała ręki na brzuchu, bo na pewno przez to poronię, bo wtedy dziecko jest bardziej aktywne. I zostałam wyproszona. Po powrocie na salę zadzwoniłam do męża, aby przywiózł mi tabletki, które przepisał mi lekarz w Strzelinie. Przywiózł mi je jeszcze tego samego dnia, więc przez kolejne 7 dni brałam swoje leki, a na każdym obchodzie tylko było pytanie, „czy Pani jeszcze w ciąży”. Miałam wrażenie, że wszyscy tylko czekali, aż poronię i wyjdę z tego szpitala. Niestety od ostatniego badania, które odbyło się na początku stycznia, nie miałam robionych już żadnych kolejnych, nawet USG. Od tygodnia brałam swoje leki nie mówiąc o tym lekarzowi. Nie chciałam dopuścić do poronienia, ale brakowało mi już sił. Skurcze się każdego dnia nasilały, ból brzucha był okropny. Gdy poszłam zgłaszać swoje dolegliwości, słyszałam tylko – „my nic Pani nie możemy dać”.
Po dwóch dniach dostałam jednak zastrzyk dla dziecka na rozwinięcie płuc. A ja czułam, że zawiodłam. Byłam zła sama na siebie, że nie potrafię utrzymać ciąży, nie potrafię ochronić swojego dziecka. Po zastrzyku minęły dwa kolejne dni, gdzie w końcu doprosiłam się o badanie USG. Okazało się, całe szczęście, że z dzieckiem było wszystko dobrze. Na tym badaniu trafiłam na przemiłą Panią ginekolog, która podniosła mnie na duchu i nawet powiedziała płeć dziecka, Miała być dziewczynka o imieniu Anastazja. Wcześniej słyszałam tylko, czy to istotne jaka płeć. Po tym badaniu oczywiście ponownie usłyszałam, że powinnam jak najwięcej leżeć i wstawać tylko do toalety.
W połowie stycznia stwierdziłam, że leżeć mogę równie dobrze w domu, a w tym szpitalu nie wytrzymam ani dnia dłużej. Następnego dnia wypisałam się na własne żądanie. Jakoś nikt nie robił żadnych problemów i wydawałoby się, że personelowi jest to na rękę. Wróciłam do domu. I od razu zarejestrowałam się na wizytę do ginekologa. Na wizycie okazało się, że niestety, ale skierowanie na szpital ponieważ dziecko było już bardzo nisko i na siłę pchało się na świat, a do terminu było jeszcze 3 miesiące. Na skierowaniu napisane było „zagrożenie przedwczesnego porodu”. Rozwarcie na 6 cm.

Oddział patologii ciąży po raz drugi

Pojechałam wtedy do Oławy do szpitala. Po godzinie zostałam przyjęta, od razu zostałam zbadana i położona na sali, natychmiast też dostałam tabletki. Na wieczornym obchodzie lekarz pytał się, dlaczego we wcześniejszym szpitalu nie miałam założonych szwów, ani nie został mi zaproponowany Pessar. Powiedziałam mu to, co tam usłyszałam. Był w szoku. I właśnie w Oławie lekarz zaproponował mi krążek podtrzymujący ciążę, od razu mówiąc też, że jest on płatny i można go kupić u nich w szpitalu. Pytał się, czy chciałabym taki krążek. Zgodziłam się natychmiast. Następnego dnia rano po obchodzie został mi on założony. Zostałam tam aż do 7 miesiąca ciąży. Na każdym USG słyszałam, że będzie dziewczynka, a mój mąż był wniebowzięty. Sam skompletował całą wyprawkę dla dziecka, zaczynając od ciuszków a kończąc na wózku i łóżeczku. Po wypisaniu mnie do domu nadal miałam się oszczędzać i jak najwięcej leżeć, brać tabletki i zgłaszać się raz na tydzień do swojego ginekologa do kontroli. Mimo, iż miałam Pessar, to i tak było ryzyko urodzenia przedwcześnie i tak zleciał nam jeden miesiąc i potem kolejny. Cieszyłam się bardzo, że mimo takich przeciwności udało mi się wytrwać i donosić ciążę.

Oddział patologii ciąży po raz kolejny

2 tygodnie przed terminem miałam się zgłosić na ściągnięcie krążka. po przyjęciu do szpitala od razu został zdjęty. Zrobiono mi też USG. Zostałam jeszcze 3 dni na obserwacji, a w tym czasie wypełniłam tam sobie papiery, bo wiedziałam już, że właśnie w Oławie chcę urodzić. Przy wypisaniu do domu zrobiono mi jeszcze jedno USG i zapytano, czy znam płeć dziecka. Z uśmiechem powiedziałam, że będzie dziewczynka. Byłam w ogromnym szoku, gdy lekarz mi powiedział, że jeszcze nie widział dziewczynki z siusiakiem. „Jak z siusiakiem?!” – zapytałam. Odparł, że „on tu widzi chłopca, a nie dziewczynkę”. Na koniec usłyszałam jeszcze, „możliwe, że szybko się zobaczymy, a może i dzisiaj Pani do nas jeszcze wróci? Tyle, że nie na patologię, tylko na porodówkę.” Nikt mi w domu nie uwierzył, że będzie chłopiec a nie dziewczynka, nawet mąż. Wyszłam ze szpitala z uśmiechem, że teraz mogę urodzić w każdej chwili. A dziecku nie grozi już nic. Miałam jeszcze 2 tygodnie do wyznaczonego przez ginekologa terminu. Modliłam się, aby już urodzić. Gorąc był niemiłosierny, a końcówka ciąży dawała się nieźle we znaki.

Porodówka

01.05 około godziny 4:.. nad ranem wstałam do łazienki i zauważyłam, że mam całą bieliznę mokrą. Przebrałam się i zanim doszłam do pokoju, znowu było to samo. Myślałam, że nie czuję, że chce mi się siku, ale po 5 razie dotarło do mnie, że to wody płodowe. Obudziłam męża, aby zadzwonił po kierowcę, żeby jechać do szpitala. Bez paniki i pośpiechu dopakowałam torbę i naszykowałam wszystkie dokumenty, nawet zdążyłam zjeść.

Około 6:00 nad ranem podjechał kierowca i pojechaliśmy do szpitala. Zostałam przyjęta na porodówkę około godziny 7:30. Skurcze były już regularne i coraz mocniejsze, wody nadal się sączyły. Razem z mężem zostaliśmy zaprowadzeni do małej sali, gdzie zrobiono mi jeszcze KTG i powiedziano wszystko, co i jak będzie wyglądać. Podpisałam jeszcze tylko zgodę na podanie oksytocyny i w razie konieczności – nacięcia. Do godziny 11:00 było rozwarcie na 9 cm, jednak skurcze były zbyt słabe, aby urodzić. Dlatego została mi podana oksytocyna, która zaczęła działać po godzinie. O godzinie 12:00 pielęgniarka zapytała tylko męża, czy chce być przy porodzie. Byłam przekonana, że nie będzie chciał, ale on jednak został. Poród przebiegł szybko i bez żadnych powikłań. O godzinie 12:55 przyszedł na świat, nasze szczęście, Filip z wagą 3400g i wzrostem 53 cm. Zostałam przyprowadzona na porodówkę jako ostatnia, a jako pierwsza z niej wyszłam. Filip tego dnia był pierwszym chłopcem urodzonym 01.05.2018r. w Oławie.

Oddział noworodkowy

Poród i opiekę położnych wspominam bardzo miło. Nikt nie robił mi nieprzyjemności z tego powodu, że nie karmię piersią. Położne same przynosiły mleko dla małego. Według mnie opieka była na wysoki plus.
Teraz tylko chciałabym spotkać tego lekarza, który mówił mi, że nie donoszę tego dziecka. Lekarza, który zadecydował o zaprzestaniu podawania mi leków na podtrzymanie ciąży, dla którego ta ciąża nie miała prawa bycia. Pokazać mu mojego 2-letniego syna i powiedzieć mu, że to dziecko jest tym, z którym w czasie ciąży miałam się pożegnać. Mam nadzieję, że karma do niego wróci.

Metryczka

Kto: Filip

Kiedy: 01.05.2018 r.

Waga: 3400g, 53cm

Gdzie:

1. Szpital Specjalistyczny im. A. Falkiewicza (Wrocław, Warszawska 2) tzw. Brochów
2. Zespół Opieki Zdrowotnej w Oławie (Oława, Kamila Baczyńskiego 1)

P.S.

Jeśli chciałabyś podzielić się swoją historią i rodziłaś w jednym z pobliskich szpitali, odezwij się mailowo (smartasy.olawa@gmail.com) lub przez fanpage FB @smartasy.olawa.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top