Co prawda długi weekend dawno za nami, ale gdyby tak wypuścić się na choćby 2 dni do sąsiedniego województwa? 😀 My miesiąc temu szukaliśmy jakiegoś przyjemnego miejsca niedaleko od Oławy, na taki przedłużony weekend. Znaleźliśmy. I było MEGA!
W poszukiwaniu miejsca oddalonego od Oławy nie więcej niż 2h drogi zawędrowaliśmy do Głubczyc.
Nocleg
Poszukując noclegu skupiliśmy się na kilku rzeczach. Jako spora rodzina nie chcemy gnieździć się w maleńkim pokoiku, więc zwykle nie decydujemy się na żaden hotel. Na apartament prezydencki nas jeszcze nie stać. 😉 Potrzebujemy dostępu do kuchni, bo zwykle śniadania i kolacje robimy sami (wstajemy wcześnie, kładziemy się różnie, w zależności od planu dnia i dzieci). A także w tym roku jeździmy z psem, dużym. Aaa… No i unikamy głównych części miejscowości, miast, ruchliwych ulic. Szukamy zwykle miejsca, gdzie spokojnie możemy wypuścić dzieci, np. po skończonym posiłku, żebyśmy my dorośli mieli jeszcze np. 10 minut na kawę itp. (lub sprzątanie ;-)).
I takim właśnie miejscem okazała się Stajnia na Warszawskiej, gdzie spaliśmy 2 noce. Jakoś nie porobiłam zdjęć pokoju, salonu, czy kuchni. Jeśli jesteście zainteresowani, zachęcam do zajrzenia na stronę Stajni. 😉
Stajnia na Warszawskiej
Na Stajnię zdecydowaliśmy się z jeszcze jednego powodu. 🙂 Stwierdziliśmy, że konie i jazda konna to będzie wspaniała dodatkowa atrakcja tego wyjazdu. I tak właśnie było! Na miejscu umówiliśmy się na jazdę, dla Anielki, dla Antosia i dla mamy.
Tata się nie zdecydował, w końcu ktoś musiał robić fotorelację i czasem rzucać okiem na malucha. 😉 Instruktorka były bardzo cierpliwe i sympatyczne, spokojnie rozmawiały z dziećmi. Zwłaszcza Antoś potrzebował sporo czasu, żeby oswoić się ze swoim wierzchowcem. Większość jego zaplanowanej godziny polegała na spacerowaniu, głaskaniu, przekonywaniu się do kucyka.
W Stajni oprócz jazdy na kucykach, czekały na dzieci również inne atrakcje:
- karmienie i głaskanie kucyków 🙂
- zabawy na placu zabaw urządzonym w jednej ze stajni, a cały plac zabaw składał się z ogromnych snopów siana, do których przymocowana była zjeżdżalnia,
- dmuchaniec w salce urodzinowej,
- quady.
Stajnia dysponuje także miejscem do grillowania, z którego my akurat nie zdążyliśmy już skorzystać. 🙂
Zamieszkiwaliśmy chyba w największym pokoju, z własną łazienką. W sumie tylko w nim spaliśmy i nie spędzaliśmy w nim zbyt wiele czasu. W ciągu dnia byliśmy w ciągłym ruchu. Do dyspozycji mieliśmy wspólny salon i kuchniemę, co zwykle wolimy mieć na wyłączność, tym razem jednak z uwagi na brak innych gości absolutnie nam nie przeszkadzało. Pokój i łazienki (także ogólna na dole) były zadbane, czyste, pościel pachnącą, a kuchnia bardzo dobrze wyposażona we wszystko, czego potrzeba.
Głubczyce
Głubczyce to niewielkie miasteczko (12 tys. mieszkańców) położone w województwie opolskim, choć na terenie Górnego Śląska.
Do Głubczyc przyjechaliśmy w piątek popołudniu i jeszcze wieczorem, po zapoznaniu się z końmi, po obejrzeniu wszystkich stajni, nie usiedzieliśmy na miejscu. Wzięliśmy ze sobą rowery, więc ruszyliśmy na godzinną przejażdżkę przed snem. Okazało się, że Głubczyce dysponują bardzo przyjemnym, długim parkiem (ciągnącym się ok. 2.5 km w jedną stronę), w którym spotkaliśmy piękne rzeźby, jakiś staw, plac zabaw (z uwagi na koronawirusa jeszcze wyłączony z użytku), dwie fontanny.
Przez park prowadzi fajna wyasfaltowana ścieżka pieszo-rowerowa. W sam raz na niedługą przejażdżkę rowerem lub rolki (jeśli posiadasz). My to jednak wolimy inne niż miejskie klimaty, dlatego nie zapuszczaliśmy się bardziej w miasto. Tym bardziej, że przyjechaliśmy tam też głównie w celu obcowania z naturą i to nie miejską. 😉
Także więcej w mieście nie zwiedziliśmy, choć można, np. fragmenty murów obronnych z XIII wieku (no ok, widzieliśmy je jadąc do parku i z powrotem), Kościół Narodzenia Najświętszej Marii Panny, Ratusz Miejski, czy dworzec kolejowy w kształcie lokomotywy, ponoć jest to wierna kopia dworca z Salonik w Grecji.
Góry Opawskie
Góry Opawskie położone są w Sudetach Wschodnich, częściowo w Czechach, częściowo w Polsce. Ich najwyższym szczytem po polskiej stronie granicy jest Biskupia Kopa, na którą to właśnie postanowiliśmy się wybrać. Jest to szczyt o wysokości 890 m n.p.m., znajdujący się na granicy Polski i Czech, a dokładnie na granicy gmin Głuchołazy i Zlaté Hory.
Już na parkingu mogliśmy cieszyć oczy pięknymi widokami. A zaparkowaliśmy na bezpłatnym i niestrzeżonym parkingu w Jarnołtówku. Zieleń aż biła po oczach. Dojazd z Głubczyc do Jarnołtówka zajął nam jakieś 40 minut. Długo. Największym plusem (i jednocześnie minusem) było to, że wszystkie dzieci zasnęły na drzemkę. Taki scenariusz zawsze sprawia, że my łapiemy chwilę we dwoje i możemy spokojnie porozmawiać lub nacieszyć się po prostu ciszą. 😉 Minusem jest jednak to, że starszaki po tej drzemce mieli focha na 102. No cóż… nie można mieć wszystkiego. 😉
Nie dorobiliśmy się jeszcze nosidła turystycznego, mamy miękkie nosidło, ale każde z naszych dzieci udało mi się w nie zapakować dosłownie ze 2-3 razy. Było to okupione takimi nerwami i stresem (chyba z obu stron), że poddałam się w tym temacie. Dlatego podstawowym sprzętem na naszych wycieczkach jest podwójna przyczepka rowerowa i czasem zamiennie lub równolegle z wózkiem biegowym. Oba wehikuły posiadają duże, pompowane koła, fajną amortyzację i dodatkowo służą nam za sprzęt do przewozu wszelkiego ekwipunku, więc prawie w ogóle nie nosimy plecaków.
W poszukiwaniu trasy kierowaliśmy się trochę opisem tras W góry z dzieckiem- Góry Opawskie: Biskupia Kopa. Nie mieliśmy mapy (niestety) i w sumie szliśmy trochę na tzw. czuja. Można by rzec, że to nieodpowiedzialne z naszej strony. Jednak trasa nie oferowała zbyt dużych możliwości zgubienia się czy zabłądzenia. 🙂 Często się nam zdarza, że rozeznanie trasy robimy tuż przed wyjazdem, w trakcie lub w ogóle. Spontaniczne wyjazdy to nasza specjalność. Nie zawsze wychodzi nam to dobrze, a już tym bardziej nie idealnie, ale rzadko zdarza się nam żałować.
Biskupia Kopa
W sumie cała trasa już spod parkingu była dość szeroka i nie było problemu z tym, żeby iść w parze, z dużym wózkiem albo dwoma lub, żeby się po prostu minąć ze schodzącymi ze szlaku w bezpiecznej odległości. Początkowo dobrze ubity szuter (czy cokolwiek to było), nie asfalt, niedużo kamieni (albo takie nieduże były), bardo mało błota.
Pogoda była dość niepewna. W sumie, gdy wyjeżdżaliśmy z Głubczyc w kierunku Jarnołtówka, to lało. 🙂 Na miejscu okazało się, że deszczu nie ma. Czasem coś pokropiło, tak trochę żwawiej zaczęło podać może w 3/4 trasy. Nie przemokły nam ani buty, ani softshelle, więc nie było źle. Deszczyk sprawił jedynie, że udało się nam chłopaków wcisnąć do przyczepy i wózka, i przynajmniej nie trzeba było ich pilnować na każdym kroku. Co jednak oznaczało dodatkowe kilogramy do pchania pod górę. Cóż… Coś za coś. 😉 Mój spokój był tego jednak wart. 😉
Anielka (pomijając początkowy kawałek) prawie całą trasę w obie strony przeszła na własnych nogach. Miłosz też baaaardzo chciał iść sam. Jednak jak można się domyślić, on idzie nie zawsze tam, gdzie my akurat zmierzamy. 😉 Tzn. my pod górę, a on w dół. A potem odwrotnie.
Wracając jednak do szlaku… Im wyżej wiódł, tym kamienie były większe i pchanie wózka i przyczepy pod górę okazało się naprawdę sporym wyzwaniem. Także wybierając się na tą trasę, nie bierzcie z nas przykładu i weźcie chustę, nosidło, cokolwiek. Nie wózek. Choć nie mówię, że się nie da. Wręcz przeciwnie. 🙂
Jak widać na zdjęciu powyżej trasa nie była szczególnie łatwa. Na początku i owszem, jednak im wyżej wchodziliśmy, tym było trudniej. Anielka radziła sobie bez problemu.
Wybierając ponoć dłuższą trasę można po drodze spotkać wiele takich figur, jak na powyższym zdjęciu. Może to być fajna sprawa dla dzieci. Takie szukanie rzeźb, wypatrywanie ich może być dodatkową atrakcją. My naszą wycieczkę zakończyliśmy w schronisko pod Biskupią Kopą. Byliśmy tam dość późno, wszyscy mieliśmy bogaty w wydarzenia dzień, toteż nie chcieliśmy przesadzić. W schronisku zjedliśmy kolację i wyruszyliśmy w drogę powrotną. W połowie trasy chyba udało się nam zapakować całą czeredę do wehikułów, co pozwoliło nam rodzicom na podkręcenie tempa i fajny żwawy marsz i pogaduchy, na jakie w ferworze zwykłego dnia raczej nie możemy sobie pozwolić. Jakoś tak w trasie zawsze lepiej się nam rozmawia. 🙂
Cóż… Widoki były naprawdę piękne. Gór Opawskie to nie Tatry, ani inne Alpy. Są łagodne i w sam raz na podróże z dziećmi, żeby je powoli oswoić z górami i tego typu wycieczkami. Łagodne szczyty, dużo drzew, czyściutkie powietrze.
Jednym zdaniem
To był niesamowicie udany wyjazd!
Bardzo chciałam, żeby czas izolacji i zagrożenia koronawirusem nie kojarzył się dzieciom tylko i wyłącznie z napiętą atmosferą, kłótniami, nerwami, kiszeniem się we własnym sosie. Marka również czekała zmiana pracy i z uwagi na to także chciałam gdzieś wyjechać choć na chwilkę, bo nie wiadomo, co będzie się działo za miesiąc lub 2. Te 2.5 dnia w Głubczycach bardzo dobrze zrobiło całej naszej 6. Lunie również. 🙂
Stajnia na Warszawskiej okazała się całkiem przyjemnym miejscem, gdzie bardzo miło nas przyjęto i ugoszczono. Dzieci z tego wszystkiego zapragnęły własnego kucyka. 😀
Do gór mieliśmy co prawda kawałek, ale udało się nam i do nich dojechać. Ogólnie daliśmy wycisk i sobie, i dzieciom. Chyba wszyscy czuliśmy się niczym spuszczeni ze smyczy i zachłysnęliśmy się wolnością. Myślę, że długo i z sentymentem będziemy wspominać ten wyjazd.
W taki momentach okazuje się, co tak naprawdę jest ważne. Wolność podróżowania, choćby niedaleko od domu okazuje się być równie ważna, co relacje z ludźmi i wspólne przeżywanie smutków i radości.