Zawsze czułam się odpowiedzialna. Za siebie, za młodszego brata, za czyjś dobry lub zły humor, za odpowiedni ubiór męża, a od 10 lat za dzieci. Od dwóch lat do tego czuję się permanentnie zmęczona. Cholernie zmęczona.
Miesiąc temu, podczas majówki, mąż podesłał mi taki śmieszny filmik, niby taki, jakich wiele. Od tego czasu widziałam go już kilka razy i za każdym razem mam cholernie mieszane uczucia. Z jednej strony, niby śmieszny, bazujący na stereotypach. Z drugiej strony, mimo pewnych różnic, to oglądając ten film nie mogę się oprzeć myśli: „No wypisz, wymaluj. To ja.”
To ja
Na tym filmie widzimy mamę w kuchni, która wygląda na totalnie zajechaną, zmęczoną, sfrustrowaną. Wokół szaleje troje małych dzieci. Potem kamera pokazuje też tatę z zadowoleniem popijającego piwo i oglądającego coś w telewizji.
Mama uruchamia nagle telefon, włącza aplikację o nazwie alibi.com. W następnej scenie widzimy, jak mamę na noszach ratownicy zabierają do karetki.
I następuje zmiana. Widzimy tatę z telefonem przy uchu, zmartwionego dzwoniącego do żony. W tle widać zabałaganioną kuchnię, dwoje dzieci biegających dookoła kuchennego stołu i jedno dziecko powieszone u sufitu w stroju Supermena. „Kochanie, kiedy Cię wypiszą?”-pyta tata. I wtedy kamera pokazuje mamę. Mamę w stroju kąpielowym, na plaży, z drinkiem z palemką, smarującą się kremem do opalania, na jakiejś słonecznej plaży. Żona odpowiada na pytanie męża, mówiąc, że jeszcze nie jest pewna, ale lekarze mówią, że muszą zrobić jeszcze dodatkowe badania i może to potrwać chyba z tydzień. Wtem widzimy nadchodzącego kelnera, na co żona: „Kochanie, muszę kończyć, lekarze idą.”
W ostatniej scenie dziecko, które wcześniej wisiało u sufitu, wylatuje przez okno. A tatuś patrzy i chyba nie dowierza.
TUTAJ znajdziesz jeszcze ten filmik.
Odpowiedzialność – zaleta?
To bycie odpowiedzialną zwykle poczytywałam sobie jako zaletę. Kiedyś. Dziś widzę to jako zaletę, ale i moje przekleństwo. Pamiętam, że gdy po raz pierwszy zostałam mamą, ciężko było mi po prostu czuć radość i spełnienie. Cieszyłam się, owszem. Ale jednocześnie cały czas czułam, że coś jest nie tak. Dopiero po latach zorientowałam się, że to moje poczucie odpowiedzialności mnie przytłoczyło. Przytłoczyło i nie chciało puścić.
Nie miałam pojęcia, jak radzić sobie z maluchem. Mimo, że tak bardzo pragnęłam mieć dziecko. Pytano mnie, czy moje dziecko jest głodne, czy boli je brzuszek, a ja nie miałam zielonego pojęcia. I się denerwowałam. Denerwowałam się jednocześnie, że nie wiem, i że oczekuje się ode mnie, że ja to wszystko będę wiedzieć.
Dziś wiele z tego, co kiedyś mnie tak stresowało, odpuszczam. Ale jednak są rzeczy, które tkwią we mnie głęboko. Przesiąkłam nimi i ciężko mi się ich pozbyć.
Bo moja odpowiedzialność wciąż mi podpowiada, że powinnam:
-
- skupiać się bardziej na dzieciach,
- lepiej dbać o spędzany czas z dziećmi,
- zadbać o siebie, swój wygląd, zrzucić w końcu zbędne kilogramy, których przysporzyłam sobie w trakcie ciąży i potem zmagając się z depresją, próbując zajeść ją słodyczami,
- lepiej organizować czas/ życie naszej rodziny,
- w końcu na dobre ogarnąć chatę,
- zadbać o moją działalność gospodarczą, skoro chcę z móc się z niej w końcu utrzymywać…
I wiele, wiele innych tych powinności. Odpowiedzialność bywa zaletą, bo wiele spraw potrafię przemyśleć i przewidzieć, podejść do nich często na chłodno, nawet jeśli coś dzieje się nagle. Potrafię z jednego scenariusza, zrobić kilka i każdy ostatecznie wyjdzie ok. Ale czasem odpowiedzialność bywa przekleństwem. Bo moje poczucie odpowiedzialności sprawia jednocześnie, że mam ogromne poczucie winy, niespełnienia, frustracji. Że robię wciąż za mało, za słabo się staram, za mało wiem, umiem i rozumiem.
Czasem odnoszę wrażenie, że jestem taką pływaczką, utrzymującą się na wodzie. Raz jestem pod wodą, raz nad. Ale generalnie utrzymuję się na powierzchni. Tylko czasami tak cholernie trudno jest się na tej powierzchni utrzymać, znaleźć jakikolwiek balans i uciszyć tą moją „odpowiedzialność”, która jednocześnie jest moim wewnętrznym krytykiem.
Mam dość
I przychodzą takie dni, kiedy mam cholernie dość. Walczę ze sobą, żeby nie chwycić kluczyków i nie uciec gdzieś w totalną siną dal. Miewam dość bycia silną. Silną i odpowiedzialną.
Miewam dość przedkładania innych przed siebie.
Miewam dość myślenia o uczuciach innych i chowania własnych w głęboką kieszeń.
W takich chwilach marzę o włączeniu aplikacji „alibi.com” i wyklikaniu tych paru komend, które pozwoliłyby mi na taki przynajmniej tydzień „urwaniu się” z własnego życia.
Czy jest we mnie coś więcej niż wściekłość?
Czasem też bardzo wątpię. A czasem chwytam się każdej drobniutkiej, drobniusieńkiej niteczki, która jest innym uczuciem niż wściekłość. Bycie wdzięcznym i celebrowanie wdzięczności stało się w którymś momencie bardzo modne. A ja nienawidzę podążania za modą. Lubię mieć „moją własną modę”. I długo wzbraniałam się przed tą „celebracją wdzięczności”. Z czasem jednak zauważyłam, że:
- wcale nie muszę nic pisać wieczorami (bo choć czasem bym chciała, to jednak nie mam na to czasu ani siły),
- nie muszę na koniec dnia robić żadnego podsumowania,
- mogę równie dobrze celebrować chwile i zauważać te drobniusie momenty w ciągu dnia.
A dodatkowo, pomaga mi, gdy robię zdjęcia. Nawet takie nieinstagramowe, których nigdzie nie opublikuję, ale które pomagają mi odkryć (czasem ze zdziwieniem), że ten dzień nie był taki zły. Że miał swoje „momenty”.
Bo te dni miewają momenty, kiedy się śmieję, uśmiecham, wzruszam, zachwycam. Choć często bywam wściekła, to bardziej chcę pamiętać te pozytywne uczucia, emocje, wrażenia.
Jednym zdaniem
Jestem mamą. Mamą czwórki wspaniałych, cudownych, wyjątkowych dzieci.
I jestem też zmęczona. Zmęczona byciem non stop w gotowości. Odpowiadającą na każde zawołanie, na każdy płacz i pytanie. Zmęczona byciem katalizatorem dla dziecięcych emocji, kiedy czuję, że moje własne przelewają się rantem mojego przepełnionego dzbanka. Kiedy czuję, że ledwo trzymam się w ryzach. Kiedy czuję i widzę, że moja wściekłość to już nie tylko jest wewnątrz mnie, ale i przecieka porami mojej skóry.
Kocham moje dzieci. Wszystkie razem i każde z osobna. Kocham na nie patrzeć, nie tylko wtedy, gdy smacznie śpią i ich bezbronność i ufność nie mają sobie równych. Kocham patrzeć, gdy się bawią, biegają, rozmawiają ze sobą, uczą się nawzajem. Kocham obserwować ich interakcje. Choć niektóre doprowadzają mnie do szału. Bo patrzeć, jak dzieci biją się i najchętniej powyrywałyby sobie wszystkie włosy z głowy, jest cholernie trudne. A jeszcze trudniejsze jest powstrzymać własną złość i pomóc dzieciom przeżyć ich emocje, a potem się dogadać. Ale, ale… wracając do meritum.
Cholernie trudno jest być odpowiedzialną.
P.S.
Życzę Ci spokoju ducha, wiary we własne siły i możliwości, i spełnienia, droga mamo. Jesteś tego warta. Tego i dużo, dużo więcej. Bo tego, co robisz, niewielu widzi. A jeszcze mniej rozumie. Ale Ty wiesz. Ty wiesz, ile kosztuje Cię wychowywanie dzieci i jednocześnie rozwijanie samej siebie. A rozwijasz siebie, właśnie ucząc, wychowując, kochając, płacząc i śmiejąc się razem z nimi. Z Twoimi dziećmi.
Dbaj o siebie Mamo. :-*
Podobne wpisy
Jeśli szukasz innych wpisów, w których piszę o życiu mamy, może zajrzyj do tych z linków poniżej. Może coś Cię zainspiruje, może choć troszkę poprawi humor, a może stwierdzisz z ulgą, że Ty też tak masz? Zajrzyj!
Poniżej znajdziesz bezpośrednie linki do kilku wpisów, które poruszają podobną tematykę, jak tekst, który przeczytałaś powyżej. Dobrej lektury!
Wypalona mama | Co robić, kiedy masz zwyczajnie dość? | recenzja książki
Skąd wiedziałam, że mam depresję?
Czy każdy kolejny poród jest łatwiejszy? Prawda, Mity i Indywidualne Doświadczenia
Dzień z życia matki wielodzietnej
Jak wygląda życie z noworodkiem?
Jak poradzić sobie z czwórką dzieci?
P.S.
A jeśli spodobał Ci się dzisiejszy wpis lub któryś z poprzednich, może już nie raz skorzystałaś z tego, co u mnie znalazłaś, możesz postawić mi symboliczną kawę. 🙂 Każda kawa to bezcenna dla mnie wskazówka, że to, co tu piszę, przydaje się innym. A każde słowo uznania i choćby symboliczne „dziękuję” uskrzydla, jak nie wiem co. 🙂