W czerwcu spędziliśmy 4 bardzo intensywne dni w Górach Izerskich. Na pierwszy rzut poszło coś totalnie znanego i obleganego – Stóg Izerski. I tak się zastanawiam… Czy było warto?
Stóg Izerski to chyba jedna z bardziej popularnych destynacji w Górach Izerskich. Można odnieść wrażenie, że będąc w tych górach, nie sposób pominąć tego miejsca. I choć osobiście staram się raczej omijać takie mega popularne miejscówki, tym razem zrobiliśmy wyjątek. Dlaczego, po co i czy było warto? Pędzę odpowiadać.
Stóg Izerski
Stóg Izerski jest jednym z najwyższych wzniesień Gór Izerskich, wznosząc się na wysokość 1107 m n.p.m. Jadąc w Góry Izerskie nie zastanawiałam się na tym, jak dużo ludzi tam zastaniemy. Choć zwykle unikamy wyjazdów w popularne długie weekendy, tym razem zrobiliśmy wyjątek. Bardzo potrzebowaliśmy wyjechać.
Jadąc, miałam jedno założenie. Nie robię planu. I nie patrzę na zegarek. 🙂
Swoją wycieczkę na Stóg Izerski zaczęliśmy od wjazdu kolejką gondolową SKI & SUN Świeradów Zdrój. Lubię przeżywać z dziećmi różne rzeczy, pokazywać im świat i nie zawsze jest dla mnie ważne pokonanie „kupy kilometrów”. 😉 Mam ogromną radochę z patrzenia na ich szczęście, podekscytowanie i radość. Bo wyjazd gondolą był dla nich sporym przeżyciem. Niesamowite widoki z wagonika uzupełniały frajdę z samej jazdy.
Na górze kawałek obok wyciągu znajduje się schronisko powstałe w roku 1924 roku. Nie chcę jednak powielać treści, dlatego jeśli jesteś zainteresowana, to sporo informacji o samym schronisku znajdziesz na stronie internetowej schroniska. 🙂
Podczas naszego pobytu na Stogu wiele osób wypoczywało w cieniu schroniska lub pod wyciągiem i podziwiało naprawdę piękną okolicę. Patrzenie z góry na tereny, które zwykle widzimy „z płaskiej” perspektywy jest bardzo przyjemnym uczuciem. Chociaż, gdy ja podziwiałam i cieszyłam oczy i serce widokami…
Moje dzieci już szukały, gdzie by tu się wspiąć, na co wskoczyć, skąd zeskoczyć, itp, itd. Także wyjęliśmy po jakiejś kanapce na drugie śniadanie (jak zwykle wyruszyliśmy jakoś przed południem) i ruszyliśmy totalnie spacerowym tempem w stronę Łącznika (Kamienia Zośki, czy też Kamienia Zofii).
Trasa
W stronę Łącznika idzie się drogą, którą prowadzą 3 szlaki: żółty, zielony i czerwony. Droga jest dość kamienista, na początku trochę pod górkę. Nie jest to szczególnie męcząca trasa. Sami przeszlibyśmy ją mega szybko. Z dziećmi zaglądaliśmy pod setki kamieni, szukaliśmy odpowiednich patyków i podziwialiśmy robaczki. 🙂 Czasem mamy z tego podobną radość do dzieci, a czasem budzi to naszą rosnącą z godziny na godzinę frustrację. Cóż… Życie.
Mijając schronisko i idąc kawałek w górę, minęliśmy ruiny dawnej wieży widokowej, która została rozebrana ze względów bezpieczeństwa. Obok powstał maszt telekomunikacyjny.
Na trasie trzeba uważać na wystające korzenie, sporą ilość mniejszych i większych kamieni, ludzi i rowerzystów. Jest to trasa dość często uczęszczana, były momenty, gdzie był delikatny tłok. To, co mnie jednak przeraziło najbardziej, to ogromna liczba rowerzystów bez kasków! Bardzo rzadko zdarza mi się jeździć bez kasku i jeśli już, to jest to pod domem. Nie wyobrażam sobie jechać w góry, gdzie trasy bywają nierówne, kamieniste, itp. i do tego jadąc w dół osiąga się czasem naprawdę niebezpieczne prędkości. Wg mnie brak kasku to totalny brak odpowiedzialności! Nawet nasze dzieci zwróciły na to uwagę i pytały nas, dlaczego ci ludzie jeżdżą bez kasków.
Dotarłszy do Łącznika, gdzie była jedno nieduże zadaszenie z ławkami i stołem, skręciliśmy w Sophienweg. Jest to szeroka droga asfaltowa, którą (skręcając w pewnym momencie na zielony szlak) doszliśmy z powrotem do schroniska i wyciągu.
Po drodze spędziliśmy dłuższy czas siedząc, mocząc stopy w strumyku, chodząc po mięsistym mchu i ciesząc się ciszą i spokojem. NA tej drodze trzeba jednak zachować czujność, bo rowerzyści pędzą nią czasem na złamanie karku. Zwykle my widząc rowerzystów, schodziliśmy na pobocze, czasem nawet przytrzymując delikatnie dzieci. Tymczasem rowerzyści widząc nas zwalniali lub wyprzedzali nas jadąc drugim skrajem drogi.
Na naszych wycieczkach cenię sobie brak poczucia, że cokolwiek musimy. Jedyne co musimy, to zjeść i pamiętać o nawadnianiu. Nie musimy z kolei ani nigdzie gonić, ani spieszyć się na kolację lub inny posiłek. Jeśli chcemy się gdzieś zatrzymać, to to robimy. A jeśli dzieci znajdą akurat jakiś arcyciekawy zakątek i chcą go eksplorować, jest to miejsce wg nas bezpieczne, zostajemy tam dłużej.
Jesteśmy tu i teraz. I to jest najpiękniejsze.
Popularne miejscówki – po co się tam pchać?
Jak już pisałam nie raz, nie przepadam za takimi super popularnymi miejscami. Domyślam się, że są polecane i odwiedzane nie bez powodu. Jednak częściowo z powodu pandemii (i chęci unikania tłumów), a częściowo chyba z mojej przekory przekory lubię odwiedzać miejsca mniej znane.
Muszę też jednak przyznać, że bardzo lubię w takich popularnych miejscach znajdować miejsca wciąż ciche, spokojne i rzadziej odwiedzane.
Miejsca popularne mają do siebie to, że zwykle wiemy, czego możemy tam oczekiwać i czego tam nie znajdziemy. Takie sprawdzone destynacje mają ten plus, że niewiele nas tam może zaskoczyć. I czasem tak, jedziemy w takie sprawdzone miejscówki, bo np. nie mamy i ochoty szukać czegoś i jeszcze się może rozczarować. Tym razem obiecaliśmy dzieciom wjazd kolejką gondolową. Także, czego nie robi się dla dzieci? 😉
Czy warto?
Myślę, że powyższe uśmiechy mówią jasno – BYŁO WARTO! Choć przyznam, że idąc szlakiem od schroniska do Łącznika byłam nieco poirytowana sunącymi tędy tłumami. Idąc w góry jednak szukam trochę odosobnienia. Odetchnęłam na drodze asfaltowej (mimo że asfalt), było tu mniej ludzi i dzięki temu dużo spokojniej nam się tędy szło. Dzieci jak to dzieci nie były szczęśliwe przez cały czas. Mieliśmy kryzysy, żale, ból nóżek, rączek, brzuszka, głowy (i to nie jednej).
Jednak gdy zjechaliśmy kolejką w dół, znaleźliśmy w Świeradowie plac zabaw. I dzieciom przeszło dosłownie wszystko. 😀
Dzieci nie zawsze widzą sens w naszych wędrówkach. Choć staramy się zazwyczaj iść po pętli, żeby nie powtarzać trasy, znajdować ciekawe rzeczy po drodze do obejrzenia i obierać jakiś cel, to bywa, że jednak nasze rodzicielskie intencje nie spotykają się z najlepszym odbiorem u naszych dzieci. Gdy następuje tego typu sytuacja, jeśli my dorośli mamy jeszcze na to siły (bo bywa, że ilość emocji i sytuacji kryzysowych zdrowo nadweręża nasze możliwości), zahaczamy czasem o plac zabaw. 🙂
I na tym placu zabaw okazuje się, że dzieciom wracają wszystkie siły, nic ich nie boli i w końcu mogą się wyszaleć wg własnego planu i upodobań. W takich momentach mam ochotę stwierdzić, że w takim razie więcej nigdzie nie jedziemy i w sumie to wystarczy nam plac zabaw pod domem. 😉
Jednym zdaniem
To był bardzo fajny dzień! Jest to propozycja niedługiej wycieczki, z atrakcją typu kolej gondolowa. Przyznaję, że moczenie stóp w strumyku też było super! I nie zapomnę zachwytu Antka, gdy mokrymi stopami chodził po mięciuteńkim mchu. Wciąż to wspominamy. 🙂
Myśleliśmy, że obiad zjemy w schronisku, ale były tam tak dzikie tłumy, że kolejka kończyła się sporo poza schroniskiem. Zrezygnowaliśmy i po prostu dokończyliśmy nasze kanapki. Plac zabaw na zakończenie wycieczki był też dobrym pomysłem z uwagi na to, że pozwolił dzieciom pobiegać swobodnie, bez naszego ciągłego nadzoru.
A dzień kończyliśmy w sumie tak, jak na zdjęciach poniżej. 🙂 W zaprzyjaźnionym Domku Pod Orzechem.
Ja kończyłam z przepyszną kawą z kozim mlekiem w cudnej filiżance, Antek wylegując się na leżaku, a Miłosz z Anielką pomagając wybierać zniesione jajka i towarzysząc Ani, gospodyni Domku, przy dojeniu kóz.
To był dzień w myśl „slow life”.
Podobne wpisy
Jeśli interesuje Cię temat górskich wypadów z dziećmi, to może zainteresuje Cię również któryś z poniższych wpisów.
Szklarska Poręba | Chybotek i Złoty Widok
Pogórze Kaczawskie, Rez. Wąwóz Myśliborski
Jezioro Bystrzyckie, Zagórze Śląskie
Tak, na Stogu Izerskim trzeba się liczyć z tłumami, dlatego go unikam. Za to u nas można znaleźć prawdziwy spokój. Fajnie, że i Wy go odnaleźliście.
Znaleźliśmy. Dziękujemy za gościnę!