Urlop z małymi dziećmi – oczekiwania vs. rzeczywistość

Urlop to taki czas, kiedy możesz odpocząć, zrelaksować się, czy to aktywnie, czy w hamaku. I na taki urlop czekałam w zeszłym roku. Mimo trójki małych dzieci na stanie. Czekałam na ten urlop jak na zbawienie.

W ubiegłym roku urlop zaplanowaliśmy na środek lipca, wykorzystując przerwę w Antkowym żłobku. Najchętniej pojechalibyśmy pod namiot, z rowerami, żeby w miarę bez problemu zmienić miejsce i móc jechać dalej, tam, gdzie akurat mamy ochotę. Jednakże w związku z tym, że nasz najmłodszy Miłosz w lipcu miał dopiero 4 miesiące i noce przesypiał w łóżeczku, czasami bujany (mamy łóżeczko z biegunami), zdecydowaliśmy się jednak na wakacje stacjonarne. Tylko do końca nie wiedzieliśmy, gdzie tak naprawdę chcemy jechać. Budżet skromny, rodzinne auto, do którego w końcu wszyscy się mieścimy, kupiliśmy na tydzień przed planowanym wyjazdem. Gdzie tu jechać? Decyzję podjęliśmy o godz. 22.00 na dzień przed owym wyjazdem. 🙂 Padło na polskie morze. Choć z przystankami.

Przystanek nr 1 – Jezioro Lubikowskie

Zabaw w piasku - czas start!
Zabaw w piasku – czas start! (a ten piasek był tak żółty, że butów to chyba z miesiąc nie mogłam doczyścić)

Oboje z mężem doszliśmy już jakiś czas temu do wniosku, że chwilowo nie jesteśmy w stanie usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż tydzień. W sumie to czasami już po 3-4 dniach najchętniej ruszylibyśmy w drogę. Jest tyle miejsc, które chcielibyśmy zobaczyć! W ubiegłym roku, z uwagi na maluchy zdecydowaliśmy się na tydzień stacjonarny nad morzem i na odwiedziny kilku innych miejsc “po drodze”.

Pierwszym przystankiem było jezioro Lubikowskie, nad które od lat jeździ moja rodzina. Las, jezioro, cisza, spokój. Brak wody bieżącej, energii elektrycznej. Ogólnie środek lasu. Rewelacja, ale z maluchami nie zdecydowaliśmy się zostać tam na dłużej niż jeden dzień, z noclegiem w pobliskim Międzyrzeczu. Myślę, że za rok moglibyśmy wrócić tam na dłużej.

Dzięki temu, że nad jeziorem byli wtedy moi rodzice, mieliśmy szansę choć trochę odespać nocne pakowanie i jazdę. Bo zdecydowaliśmy się wyjechać ok. 5 rano, żeby móc choć częściowo skorzystać z błogosławieństwa śpiących dzieci. 😁 Dzieci nacieszyły się odrobinę dziadkami, dziadkowie nie zdążyli się dziećmi zmęczyć, rodzice troszkę odpoczęli. Wilk syty i owca cała. 😉

Nas nie zmogło. Nas totalnie poskładało.

Nas nie zmogło. Nas totalnie poskładało. Także wdzięczność za dziadków – nieziemska!

Komu rybkę? :-)
Komu rybkę? 🙂

Jeśli ktoś szuka czystych jezior, kontaktu z naturą, zapachu lasu, lubi windsurfing, jazdę na rowerze, czy łowienie ryb, to jeziora w okolicy Międzyrzecza są godne polecenia. My jeździliśmy tam do tej pory pod namiot lub z przyczepą kempingową.

Przystanek nr 2 – miejsce docelowe – Morze Bałtyckie

Głównym celem naszego ubiegłorocznego urlopu było Kopalino, graniczące bezpośrednio z Lubiatowem.

Droga długa i dość męcząca, ale dojechaliśmy. Wynajmowaliśmy domek z aneksem kuchennym, łazienką i dwoma sypialniami, na zamkniętym terenie, z dala od głównej drogi. Na terenie parking, kawałek trawki, rodzinna huśtawka, zjeżdżalnia, trampolina i piaskownica.

Domek - idealna opcja dla rodziny z dziećmi
Domek – idealna opcja dla rodziny z dziećmi

 

Nie przeszkadzała nam odległość od morza jakichś 3.5 km. Chyba tylko raz pokonaliśmy ją autem (pod koniec tygodnia, gdy zmęczenie dało nam już w kość). W sumie codziennie co najmniej 2 razy pokonywaliśmy trasę domek-morze i z powrotem pieszo lub rowerami.

No to w drogę!
No to w drogę!

Trasa bardzo przyjemna, pośród drzew, prowadząca obok jeziorka szeroką ścieżką pieszo-rowerową.

a nad jeziorkiem można było spotkać kaczki i łabędzie!
a nad jeziorkiem można było spotkać kaczki i łabędzie!

Codziennie byliśmy na plaży. Przy naszym “wejściu” bodajże 3 czy 4 restauracje, kilka innych budek z różnościami. Bardzo mi się podobało, że było tego niewiele i nie musieliśmy na każdym kroku wysłuchiwać od dzieci “mamo, tato, kup mi…!”.

Bez roweru ani rusz!
Bez roweru ani rusz! I jak zawsze obładowani niczym wielbłądy.

Kopalino

Samo Kopalino leży w bezpośrednim sąsiedztwie Lubiatowa. Przez Lubiatowo w sumie chyba tylko raz przejechaliśmy. Nasze dni spędzaliśmy głównie na plaży, na spacerach lub krótkich przejażdżkach rowerowych.Bardzo podobało mi się to, że na plaży nie było problemu ze znalezieniem miejsca dla siebie. Z naszego jedynego lipcowego pobytu z Dąbek sprzed kilku lat pamiętam, że szpilkę ciężko było na plażę wcisnąć.

Wolne i szczęśliwe dzieci
Wolne i szczęśliwe dzieci

Ale szukaliśmy też innych atrakcji dla dzieci i siebie. W końcu jak wakacje, to trzeba nie tylko odpocząć, ale i coś przeżyć i zobaczyć. Nasze przeżywanie i budowanie wspólnych wspomnień rzadko jednak wiąże się ze zwiedzaniem super znanych i lubianych miejsc. Wierzę w to, że dzieciom nie potrzeba samych super, ekstra, “wypasionych” atrakcji. Czasami najzwyklejszy plac zabaw, czy spacer w lesie okazuje się być najlepszym doświadczeniem dnia. I choć brzmi to może mało ciekawie z perspektywy dorosłego, to dziecko przeżywa i doświadcza inaczej niż my – dorośli.

W Kopalinie zdarzało się nam zahaczyć kilka razy o plac zabaw, dość spory i chyba stosunkowo nowy.

Nie ma nudy!
Nie ma nudy!

 

Sarbsk – Seapark

Nie tak daleko od Kopalina natomiast jest np. Sarbsk, a w nim Seapark, który jest największym fokarium w Polsce. Byliśmy przekonani, że jedziemy tam zaledwie na 3, może 4h, a spędziliśmy tam w sumie prawie cały dzień! W fokarium mieliśmy okazję podziwiać fokę szarą i fokę pospolitą, kotiki południowoamerykańskie i uchatki kalifornijskie.

Foki, kotiki, uchatki?
Foki, kotiki, uchatki?

Oprócz pokazów zwierząt i możliwości ich obserwowania w parku czekało na dzieci sporo atrakcji, jak zabawa na galeonie, wyjątkowe dwa place zabaw na świeżym powietrzu, wewnętrzna sala zabaw (dobre rozwiązanie zwłaszcza podczas niepogody), muzeum marynistyczne (my z uwagi na maluchy pominęliśmy), park miniatur latarni morskich, przejazd kolejką pirata, czy oceanarium prehistoryczne 3D.

Przyczepka - zginęlibyśmy bez niej!
Przyczepka rowerowa – zginęlibyśmy bez niej!

A gdy przyszło nam zjeść jakiś obiad, potem deser w postaci lodów czy też nieodłącznych gofrów – nie było najmniejszego problemu. Wybór był dość spory. Choć nie powiem, w momencie, gdy większość gości rzuciła się szturmem w stronę lokali gastronomicznych, było dość ciasno.

Pobawisz się ze mną?
Pobawisz się ze mną?

Łeba

A że jednego dnia pogoda nie zapowiadała się jakoś szczególnie i obiecaliśmy dzieciom wyprawę statkiem, to w poszukiwaniu odpowiedniego środka transportu wybraliśmy się też wyjątkowo do miasta, a mianowicie do Łeby. I tak, przepłynęliśmy się statkiem. Anielce  (wtedy 4.5 letniej) podobało się bardzo, Antoś (ówcześnie 2-latek) chyba był zaskoczony, że tak buja i nie czuł się stabilnie, a z kolei Miłoszowi absolutnie nic nie przeszkadzało. 🙂

Ffff

Totalnie nieidealne, ale chyba nasze jedyne wspólne zdjęcie z tego wyjazdu.
Totalnie nieidealne, ale chyba nasze jedyne wspólne zdjęcie z tego wyjazdu.

Anielka nie mogła sobie odmówić przyjemności sterowania statkiem i dzielnie pilnowała swojej kolejki. Kazała nam stać ze sobą i pilnować, bo przecież już niedługo jej kolej. 🙂

W kolejce do steru!
W kolejce do steru!

No i ta kolej w końcu nadeszła. Pamiątkowe zdjęcie musieliśmy cyknąć. Nie odpuściła. 🙂

Kapitan Aniela :-)
Kapitan Aniela 🙂

Ten wyjazd do Łeby, jednodniowy, pokazał mi po raz kolejny, dlaczego nie lubimy spędzać urlopu w mieście. Zwiedzanie miasta i jego zabytków z maluchami jakoś nieszczególnie przypadło nam do gustu. Nie wiem, może są gdzieś dzieci, które uwielbiają muzea, stare zabytki, pięknie budowle, malowidła, rzeźby itp. Nasze jednak najchętniej biegałyby po plaży, sypały się piaskiem, bawiły do upadłego na placu zabaw, wdrapywały się po wydmach i chlapały wodą. No nie wiem, skąd (po kim) oni to mają.

 

Latarnia morska Stilo – Osetnik

W niedalekiej odległości od Kopalina, bo jedynie 11 km rowerem (dla nas to niewiele), znajduje się latarnia morska Stilo, w miejscowości Osetnik. Do tamtej pory nie jeździliśmy z Miłoszem zbyt często rowerem (na tamten czas miał zaledwie pół roku), gdyż raczej nieszczególnie mu się to podobało. Jeśli już jeździliśmy, to raczej na króciuteńkie trasy. Ta miała być pierwsza taka dłuższa. Jak widać na załączonym poniżej zdjęciu… Nie emanujemy szczęściem i radością. Ani energia z nas nie tryska. Dziwne?

Na plażę?
Na plażę?

Wybierając trasę (na mapie rowerową) jakoś chyba zapomnieliśmy, że znajdujemy się nad morzem. Spacerując do tamten pory z naszych domków na plażę widzieliśmy piękne utwardzone trasy pieszo-rowerowe. Jednak ta do latarni okazała się piaszczysta niczym plaża. Po prawie całej długości. Co oznaczało, że większość trasy rowery po prostu pchaliśmy. Dojechawszy więc do Osetnika, po pierwsze rzuciliśmy się na jedzenie  w napotkanej restauracji. Gdy powiedzieliśmy się, że do latarni musielibyśmy ponownie pchać rowery, jeszcze pod górkę, już nie pamiętam jaki kawałek, powiedziałam dość. Dzieci nie były szczególnie zainteresowane, chciały przede wszystkim na plażę (gdzie?!).

plażowicz
plażowicz

Ogólnie z tego dnia pamiętam, że Miłosz wrzeszczał wniebogłosy prawie całą drogę powrotną. Mimo przerw, przystanków, karmienia na żądanie i wszelkich naszych pomysłów. Wróciliśmy totalnie umęczeni. Z perspektywy czasu stwierdzam, że było to dobre doświadczenie, ale wtedy było mi jedynie do płaczu.

Jeden z wielu przystanków z drogi powrotnej
Jeden z wielu przystanków z drogi powrotnej

Powrót i podsumowanie

Nasz urlop ogólnie trwał 2 tygodnie, z czego pierwszy spędziliśmy nad morzem, a drugi był tzw. objazdowy: Łódź -> dom -> Drezno -> Görlitz/ Zgorzelec -> dom. Już od jakiegoś czasu wypracowaliśmy system urlopowy, gdzie jeden tydzień spędzamy stacjonarnie, choć wciąż aktywnie. Natomiast drugi tydzień jest objazdowy, gdzie nadrabiamy zaległe wizyty u dalszych lub bliższych znajomych i rodziny. I ten system się w miarę sprawdza. Nie lubimy nudy i siedzenia w jednym miejscu. Co roku ta sama miejscówka – również nie dla nas. Lubimy zmiany, a nasze dzieci lubią towarzystwo swoich kuzynów, cioć i wujków.

Uśmiechnięci i obładowani :-) - jeden z niewielu momentów, gdy cała trójka spała.
Uśmiechnięci i obładowani 🙂 – jeden z niewielu momentów, gdy cała trójka spała.

Jak wspominałam na początku bardzo czekałam na ten urlop i wyjazdy. Cieszyłam się przeogromnie na polskie morze. Zamiast jednak odpocząć, wróciłam bardziej zmęczona niż przed wyjazdem. Ilość i częstotliwość potrzeb, jakie zgłaszały dzieci na urlopie tak mnie przytłoczyła i chyba zaskoczyła, że nie dałam sobie z tym rady. Byłam święcie przekonana, że jechałam na ten urlop bez jakichś oczekiwań. Po czasie jednak wiem, że oczekiwałam odpoczynku.

Jednak zabrakło nam towarzystwa. Czy to dziadków, czy to drugiej rodziny z dziećmi. Żeby jednak móc się wymienić dziećmi lub komukolwiek je choć na chwilkę przekazać. Miałam jednak nadzieję na wspólne wieczory (albo wieczór) we dwoje, jak dzieci już pójdą spać. Nasze dzieci należą do skowronków. Wstają razem z kurami, ale też zasypiają o w miarę ludzkiej porze. Mimo to… Zasypialiśmy najczęściej razem z nimi, nierzadko w ciuchach. Tamten urlop to był chyba też czas, kiedy brak czasu takiego tylko dla nas, rodziców, takiego tylko we dwoje, zaczął mi już trochę doskwierać. Trójka maluchów, odpowiedzialność za nich 24h, rozszerzanie diety Miłosza, Antek jeszcze w pieluszce, Anielka, która wołała – “ja też chcę…!”… Mogłabym wymieniać. Jest wiele rzeczy związanych z tym urlopem, które teraz zrobiłabym inaczej, może lepiej.

W tym roku bardzo chciałabym nie mieć oczekiwań. Mam prośbę – urlopie, bądź łaskawy…

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top