Są takie dni, kiedy życie mówi do Ciebie wyraźnie: „Zwolnij, kobieto.” A Ty – zamiast zwolnić – wciskasz gaz. Aż w końcu… budzisz się o 9:27, mając wyjazd zaplanowany na 8:30.

Tak właśnie zaczęła się nasza ubiegłotygodniowa Rodzinna Niedziela na Szlaku.
W planach mieliśmy wyjazd do Spalonej i wejście na Jagodną. Plecaki spakowane od soboty wieczorem, termosy gotowe, czapki znalezione (co w naszym domu graniczy niemalże z cudem), humory też jakieś były. Ale pogoda dawała pewne znaki, że wszędzie, dosłownie wszędzie jest spore prawdopodobieństwo opadów.
Do końca, jak to my, czekaliśmy z decyzją: jedziemy czy nie jedziemy?
Po tylu latach wiem jedno: czasem trzeba po prostu zmienić plan zamiast z niego rezygnować.
Dlatego zamiast Spalonej – pojechaliśmy ostatecznie do Barda, w góry, które nie straszą wysokością, tylko wręcz zapraszają na rodzinny spacer. Takie góry dosłownie potrafią przytulić. I oddychać razem z Tobą. W Górach Bardzkich i Sowich bywaliśmy do tej pory najczęściej. Przemierzaliśmy je na nogach, na rowerach. We dwoje, w grupie przyjaciół i rodzinnie.

Ale zanim tym razem tam dotarliśmy…
…musiałam zmierzyć się z czymś jeszcze.
Z własnym ciałem. A raczej z jego buntowniczym NIE.
Bo mój organizm – mądry skubaniec – robił od dawna, co mógł, żeby mnie zatrzymać. Najpierw delikatnie: zmęczenie, wolniejsze myślenie, więcej kawy, mniej snu, mniej cierpliwości.
A ja co?
Jadę dalej. Jakżeby inaczej. Prowadzę zajęcia jogi, treningi nordic walking, ogarniam rodzinną logistykę, projekty (obecne i przyszłe) krążą po mojej głowie, odhaczam spotkania, pamiętając o Fundacji, z Warsztatownią na czele – wszystko cudowne, satysfakcjonujące, sensowne, takie MOJE. Ale do tego dokładam jeszcze więcej. I więcej. I więcej.
I w końcu… przyszła ta niedziela, w której ciało mówi:
„Nie ruszam się, babo. Śpij.”
A ja spałam. Cała nasza szóstka spała. I koty. I pies też. Bo nawet Luna wiedziała, że pauza jest nam potrzebna.

A przecież sama o tym mówię, uczę, przypominam…
Że odpoczynek to nie słabość.
Że regeneracja to obowiązek wobec siebie.
Że nie da się być na pełnych obrotach non stop.
Czytam teraz książkę dr Meg Arroll o mikrotraumach – o tym, jak małe, codzienne przeciążenia potrafią nas latami podgryzać od środka. I myślę sobie, że u mnie tymi mikrotraumami są między innymi… ciągłe próby ogarnięcia wszystkiego na raz.
Przecież nawet natura wie, że nie da się działać cały czas. Żyjemy w rytmie pór roku – lato zachęca do działania, jesień przypomina o zwolnieniu, zima do odpoczynku, wiosna budzi nowe życie.
A ja? Ja wciąż i wciąż próbuję być całoroczną wiosną. I potem się dziwię, że jestem przemęczona.

Pojechaliśmy
Ostatecznie to nie była łatwa niedziela. Zaspaliśmy, spóźniliśmy się grubo. Wcześniej już sporo osób zrezygnowało ze względu na niezbyt optymistyczne prognozy pogody. Mimo tego wszystkiego, to był dobrze spędzony czas. Bo nie gonił nas żaden plan. Nie było presji kilometrów ani czasu przejścia. Była wędrówka. Były rozmowy. Dużo rozmów. 🙂 Był śmiech dzieci, które zbierały patyki, liście, kasztany i kamienie (oczywiście ładujemy je do kieszeni, Boże dopomóż pralkom).
Był wiatr, który przegonił niejedną burzę z głowy.
Był spokój.
Było życie.
Bo żeby nie było… Były też jęki, że daleko (daleko to pojęcia względne), że po co, „ja zostaję”, ” nie chcę dalej”.
Ale byliśmy w tym razem. I choć momentów, gdzie nie jeden rodzic miał ochotę wystrzelić własne dzieci w kosmos, były też momenty, kiedy radości i śmiechu było więcej niż jakichkolwiek innych emocji.

Wracając, pomyślałam:
Może zmiana planów to też plan?
Może pauza też jest drogą?
Może zaspaliśmy nie dlatego, że byliśmy beznadziejni – tylko dlatego, że nasze ciała wzięły nas w obronę?
Jeśli i Ty czasem masz wyrzuty sumienia, że nie ogarniasz, nie dowozisz, nie wstajesz o piątej na jogę, że pracujesz za mało albo odpoczywasz za dużo – to powiem Ci tak:
Życie to nie wyścig.
Życie to wędrówka.
Idź swoim tempem.

P.S.
DZIĘKUJĘ wszystkim, którzy byli z nami w ubiegłą niedzielę! Dziękuję za Waszą wyrozumiałość, cierpliwość, za Waszą obecność!
Chcę to powiedzieć bardzo głośno i wyraźnie: DZIĘKUJĘ.
Za to, że Wam się chce. Że jedziecie, czasem mimo deszczu, mimo zmęczenia i własnych niedospanych nocy.
Za to, że idziecie swoim tempem – razem z nami.
Bez Was te wyjazdy nie byłyby tym, czym są – prawdziwym spotkaniem ludzi, którym chce się żyć trochę bardziej świadomie.

Podobne wpisy
Jeśli trafia do Ciebie to, co piszę, zostań tu na dłużej.
Znajdziesz tu trochę normalności, trochę ciepła i trochę śmiechu przez łzy.
To nie jest blog o idealnym macierzyństwie.
To jest blog o mnie. O mamie, która stara się, jak może. Po swojemu, każdego dnia.
Poniżej znajdziesz bezpośrednie linki do kilku poprzednich wpisów z cyklu #zpamiętnikamamy. Dobrej lektury! Ściskam.
Z pamiętnika mamy, która nie chce spełniać oczekiwań całego świata.
Z pamiętnika mamy, która miała dziś nie krzyczeć…
Z pamiętnika mamy, która znów się spóźniła
Z pamiętnika mamy, która znowu zapomniała
Z pamiętnika mamy, która nie chce być szoferem
Z pamiętnika mamy, która pogubiła się w zmęczeniu
Z pamiętnika mamy, która żyje tu i teraz… prawie zawsze
Z pamiętnika mamy, która… korzysta z pomocy psychoterapeutki
Z pamiętnika mamy, która… dawała świetnie radę
P.S.
Jeśli ten wpis Cię rozbawił, poruszył albo sprawił, że poczułaś się mniej samotna w tym codziennym chaosie – możesz postawić mi choćby kawę. Każda kawa to bezcenna dla mnie wskazówka, że to, co tu piszę, przydaje się innym. A każde słowo uznania i to symboliczne „dziękuję” uskrzydla jak nie wiem co. 🙂


