Dopóki w moim życiu nie pojawiły się dzieci, nie spóźniałam się. Ba – byłam tą, która przychodziła przed czasem. Punktualność miałam we krwi. Wpajana od dziecka jak tabliczka mnożenia – „Jak się z kimś umawiasz, masz na niego czekać. Nie odwrotnie”. I przez lata właśnie tak żyłam.
A potem… no cóż. Przyszło pierwsze dziecko, drugie, trzecie, czwarte – i z każdym kolejnym mój czas zaczął się przesuwać. Najpierw o pięć minut, potem dziesięć. Teraz zdarza się, że i godzina to tylko orientacyjna sugestia.

Zdarzyło mi się już:
– pomylić dni imprezy i pojechać na kinderparty… w zupełnie innym terminie,
– spóźnić się na urodziny, ale za to z prezentem i dwójką dzieci w miarę ubranych,
– nie dotrzeć w ogóle, bo między jednym a drugim dziecięcym konfliktem, pracą i obiadem – zwyczajnie zapomniałam.
I wiecie co? Przestałam się zadręczać. Bo naprawdę – czy moje spóźnienie wyrządza komuś trwałą krzywdę?
Na ostatnich urodzinach, na które dotarłam z dziećmi tylko 5 minut po czasie, jeden z tatusiów przywitał mnie słowami:
– O, Agata, jesteś prawie o czasie!
A chwilę później dodał z uśmiechem:
– Dobrze, że w ogóle dotarłaś.
(bo, no cóż, na urodziny jego syna kiedyś nie dotarłam wcale).
I tak sobie myślę – może to nie ze mną jest coś nie tak? Może po prostu nasze podejście do czasu i punktualności bywa zbyt sztywne?
Czy naprawdę wszystko musi być na czas, co do minuty? Czy nie warto czasem… odpuścić?

Zdarza mi się marzyć o życiu bez zegarka. Serio.
Na wakacjach próbuję. W górach – choćby przez chwilę.
Bez patrzenia na wskazówki. Bez odliczania. Bez poczucia winy.
To trudne. Czasem frustrujące.
Ale daje oddech. Przypomina, że czas to nie tylko kalendarz i minuty. To też chwile. Ludzie. Spontan. Wolność.
I wiecie co? Czasem się spóźniam, ale za to jestem – cała ja, cała w tym bałaganie i pośpiechu, czasem nawet z niedopiętą bluzą i rozmazanym eyelinerem, ale jestem.
I może właśnie to się liczy najbardziej?

Podobne wpisy
Jeśli szukasz innych wpisów, w których piszę o życiu mamy, może zajrzyj do tych z linków poniżej. Może coś Cię zainspiruje, może choć troszkę poprawi humor, a może stwierdzisz z ulgą, że Ty też tak masz? Zajrzyj!
Poniżej znajdziesz bezpośrednie linki do kilku wpisów, które poruszają podobną tematykę, jak tekst, który przeczytałaś powyżej. Dobrej lektury!
Wypalona mama | Co robić, kiedy masz zwyczajnie dość? | recenzja książki
Drogi Mężu, to znaczy Mikołaju!
Babski Trekking w Karkonoszach
Jestem odpowiedzialna. Odpowiedzialna i cholernie zmęczona.
Skąd wiedziałam, że mam depresję?
P.S.
Jeśli ten wpis Cię rozbawił, poruszył albo sprawił, że poczułaś się mniej samotna w tym codziennym chaosie – możesz postawić mi choćby kawę. Każda kawa to bezcenna dla mnie wskazówka, że to, co tu piszę, przydaje się innym. A każde słowo uznania i to symboliczne „dziękuję” uskrzydla jak nie wiem co. 🙂