Dziś miał być ten dzień. Taki spokojny, uważny. Bez krzyków, bez „ile razy mam powtarzać…?!”, bez wściekłości wylewającej się z każdego pora. Nawet wstałam wcześniej (sic!). Zrobiłam sobie kawę (ciepłą! bez odgrzewania w mikrofali, bo przecież wyzionęła ducha pół roku temu). Wzięłam kilka głębokich oddechów. Nawet nasze kotki spojrzały na mnie jakby z uznaniem. Byłam gotowa.

No… Byłam. Do momentu, w którym kolejne moje dziecko wylało mleko na podłogę. No niechcący, oczywiście, że niechcący. Czyli że zdanie „Uważaj, bo wylejesz!” pojawiło się jedynie w mojej głowie, nie wybrzmiało jednak na zewnątrz. W tym samym czasie moje najstarsze dziecię nie mogło znaleźć skarpetek (bo spadły pod krzesło), a moja druga w kolejności latorośl zdążyła stwierdzić, że życie jest bez sensu, bo nie pozwalam na śniadanie zjeść chipsów. A do tego… jednemu się przypomniało (o 07:45 rano!), że klej mu się w szkole skończył, ktoś nie ma się w co ubrać (bo swoje brudne ciuchy magazynuje pod swoim łóżkiem), ktoś zgubił ulubionego misia, a inny ktoś woła: mamo, pomóż! Nosz…
I wiesz co? No cholera jasna zrobiłam to. Krzyknęłam. Nie raz. Nie dwa. Choć obiecywałam sobie, że dziś nie będę krzyczeć. A potem było jak zwykle. Znasz to? I jak już było po wszystkim, cała czwórka szczęśliwie wyprawiona do szkoły i przedszkola, a ja siedziałam w aucie pod domem, miałam ochotę się rozryczeć. Przecież sobie obiecywałam. Znów było mi głupio i wstyd przed samą sobą. No bo przecież, jak moje dzieci mają się nauczyć panowania nad swoimi emocjami, podczas gdy matka nad własnymi zapanować nie potrafi? To ja miałam przecież być ich wzorem. Wzorem do naśladowania. Przecież to ja mówię głośno i wyraźnie, że dzieci uczą się przez modelowanie. I co? Nico.

Posiedziałam w tym aucie. Zamknęłam oczy i zaczęłam głęboko oddychać. Skupiłam się na tym, by poczuć jak płuca wypełniają się powietrzem, a potem powoli opróżniają. Zauważyłam rozszerzające się żebra. Poczułam woń powoli kwitnącej lawendy (uratowałam tę z ubiegłego roku). A potem zrobiłam coś, czego wcześniej nie robiłam: przytuliłam siebie samą w myślach i powiedziałam:
„Robisz, co możesz. Jesteś człowiekiem. Kochasz swoje dzieci. (Nawet wtedy, gdy przez chwilę marzysz, żeby mieć osobny dom. Albo piwnicę z morzem kawy. Albo tylko ciszę.)”
To nie jest blog o idealnym macierzyństwie.
To jest blog o mnie. O mamie, która stara się, jak może. Po swojemu, każdego dnia.
Jeśli to do Ciebie trafia, zostań tu na dłużej.
Znajdziesz tu trochę normalności, trochę ciepła i trochę śmiechu przez łzy.
I jeśli też miałaś dziś nie krzyczeć – to chodź. Zrobimy sobie kawę. Może nawet ciepłą.

Podobne wpisy
Jeśli szukasz innych wpisów, w których piszę o życiu mamy, może zajrzyj do tych z linków poniżej. Może coś Cię zainspiruje, może choć troszkę poprawi humor, a może stwierdzisz z ulgą, że Ty też tak masz? Zajrzyj!
Poniżej znajdziesz bezpośrednie linki do kilku wpisów, które poruszają podobną tematykę, jak tekst, który przeczytałaś powyżej. Dobrej lektury!
Wypalona mama | Co robić, kiedy masz zwyczajnie dość? | recenzja książki
Drogi Mężu, to znaczy Mikołaju!
Babski Trekking w Karkonoszach
Jestem odpowiedzialna. Odpowiedzialna i cholernie zmęczona.
Skąd wiedziałam, że mam depresję?
P.S.
A jeśli spodobał Ci się dzisiejszy wpis lub któryś z poprzednich, może już nie raz skorzystałaś z tego, co u mnie znalazłaś, możesz postawić mi symboliczną kawę. 🙂 Każda kawa to bezcenna dla mnie wskazówka, że to, co tu piszę, przydaje się innym. A każde słowo uznania i choćby symboliczne „dziękuję” uskrzydla jak nie wiem co. 🙂