Ślęża – taka niby niepozorna góra.
Taka „górka”.
A jednak za każdym razem, gdy tam jestem, przypomina mi, że nie chodzi o to, gdzie wchodzisz, tylko z kim i jakim tempem.

Tym razem pojechałam sama z dwójką młodszych dzieci. Starszych odwiozłam do babci, a głowa naszej rodziny została w domu – ogarniać ogród i całą resztę rzeczy, które „same się nie zrobią”.
Ekipa marzenie
Z parą naszych dobrych znajomych i ich dwójką dzieci spotkaliśmy się na dużym parkingu przy ulicy Armii Krajowej w Sobótce.
Ruszyliśmy pod Mnicha, a potem na szagę do czerwonego szlaku – nasza skromna tym razem ekipa marzeń. I niby plan był prosty: wejść, przysiąść się do jakiegoś ogniska, upiec i zjeść kiełbaski, potem zejść. Mieliśmy nacieszyć się polską złotą jesienią, bo słońce było po prostu tego dnia cudne.
Ale jak to w życiu – proste plany lubią się komplikować.
Z parkingu wystartowaliśmy dopiero około południa. Szlak wybraliśmy (moim zdaniem) mniej popularny, ale i tak ludzi było jak „mrówków”. W drodze tłumy w jedną i drugą stronę. Dzieci, dorośli, pary, grupki, samotni wędrowcy. Podczas wspinania się czerwonym szlakiem przeszliśmy obok źródełka i przy pannie z rybą. Był czas na legendy, opowieści, na pytania o napotkane drzewa, rośliny, przyglądanie się omszałym drzewom, czy też mchowi porastającemu skały.
A na szczycie? Istne tłumy – „typowe” niedzielne pielgrzymowanie na Ślężę.

Za to zejście…
…cisza, spokój, złote światło przebijające przez drzewa. To była ta część dnia, w której naprawdę odpoczęłam.
Marcelina szła, biegła, wspinała się na wszystko, co wystawało choć 10 cm nad ziemię.
Jak tylko zobaczyła skałkę – już na niej była. Miłosz (najbliższy jej wiekiem z naszej domowej ekipy) jest jej wiernym towarzyszem w tych małych wyprawach. Zresztą – obserwując ich razem, mam wrażenie, że często dogadują się bez słów. A Miłosz, jak zwykle na wyjazdach – pierwszy do przodu. Czy to na rowerze, czy na górskim szlaku – on po prostu idzie.

A ja?
Złapałam się na tym, że denerwuję się na Marcelinę, że znowu się zatrzymuje. Że zamiast iść, ona ogląda liście, mech, kamienie, jakieś grzybki i dziwną „biedronkę”. Że znów wspina się na skałkę, choć przecież „mamy iść dalej”. Cała nasza ekipa już dawno przed nami, zniknęła nam z oczu, a my znowu i wciąż w tyle.
I powoli, ale jednak dotarło do mnie, że to ja muszę zwolnić.
Nie ona.

Bo może właśnie po to są te wyjścia – żeby przypominać sobie, że nie zawsze chodzi o cel.
Że czasem droga sama w sobie jest wystarczająca.
Że warto się zatrzymać, żeby zobaczyć coś więcej niż tylko kolejny krok.
Czasem wystarczy tylko być.
Tego nauczyła mnie ta niedziela.
Nie siły, nie wytrzymałości, nie organizacji – tylko uważności.
Powroty
Na parking doszliśmy już po ciemku. Zawsze mamy jednak ze sobą czołówki, dlatego ciemność sama w sobie nie jest nam straszna. Wróciliśmy zmęczeni, trochę brudni, nieszczególnie głodni – ale za to bardzo spokojni. Moja najmłodsza latorośl zasnęła chyba jeszcze w Sobótce, do domu przeniosłam ją na śpiocha i spała już zdrowym snem do rana.

I choć ten Ślężański szczyt nie był szczytem moich marzeń, to był to szczyt, który dał mi coś, czego naprawdę potrzebowałam. Mianowicie przypomnienie, że nie muszę być szybka, skuteczna i „ogarnięta”.
Mogę być po prostu obecna.
PS:
Jeśli czasem też masz wrażenie, że cały świat biegnie szybciej od Ciebie – to może znak, że warto zwolnić.
Nie po to, żeby się zatrzymać.
Ale po to, żeby znowu zobaczyć, dokąd tak naprawdę chcesz iść. 🌿

Podobne wpisy
Jeśli trafia do Ciebie to, co piszę, zostań tu na dłużej.
Znajdziesz tu trochę normalności, trochę ciepła i trochę śmiechu przez łzy.
To nie jest blog o idealnym macierzyństwie.
To jest blog o mnie. O mamie, która stara się, jak może. Po swojemu, każdego dnia.
Poniżej znajdziesz bezpośrednie linki do kilku poprzednich wpisów z cyklu #zpamiętnikamamy. Dobrej lektury! Ściskam.
Z pamiętnika mamy… która zaspała na własną wyprawę w góry
Z pamiętnika mamy, która nie chce spełniać oczekiwań całego świata.
Z pamiętnika mamy, która miała dziś nie krzyczeć…
Z pamiętnika mamy, która znów się spóźniła
Z pamiętnika mamy, która znowu zapomniała
Z pamiętnika mamy, która nie chce być szoferem
Z pamiętnika mamy, która pogubiła się w zmęczeniu
Z pamiętnika mamy, która żyje tu i teraz… prawie zawsze
Z pamiętnika mamy, która… korzysta z pomocy psychoterapeutki
Z pamiętnika mamy, która… dawała świetnie radę
P.S.
Jeśli ten wpis Cię rozbawił, poruszył albo sprawił, że poczułaś się mniej samotna w tym codziennym chaosie – możesz postawić mi choćby kawę. Każda kawa to bezcenna dla mnie wskazówka, że to, co tu piszę, przydaje się innym. A każde słowo uznania i to symboliczne „dziękuję” uskrzydla jak nie wiem co. 🙂


