W związku z tym, że nasze niedzielne plany zmieniły się dosłownie przed południem i żeby jednak coś miłego z tej niedzieli zostało stwierdziliśmy… A może by tak wyskoczyć na lody do Wrocławia? 😀 Rowerem rzecz jasna!
Trasę Marcinkowice-Wrocław miałam przyjemność pokonać kilka razy lata temu. Pędząc rowerem do pracy, zwykle bo auto oddałam do mechanika, a nie chciałam się cisnąć w autobusie. I tak mi się marzyło, żeby ją kiedyś pokonać rowerem bez pośpiechu, dla czystej przyjemności. I w końcu nadszedł ten dzień.
Marcinkowice-Wrocław
Trasę możemy zacząć w sumie w dowolnym momencie. Myśleliśmy pokonać ją kiedyś z dziećmi spod Obwodnicy. Można zacząć w Kotowicach, spod stacji PKP lub parkując w pobliżu boiska. My akurat mieliśmy jedno, w dodatku najmłodsze dziecko na stanie, więc długo się nie wahaliśmy. 🙂 Ruszyliśmy jakoś około 14:30 z zamiarem zjedzenia obiadu i lodów (w końcu zamierzaliśmy spalić trochę kalorii). Z Marcinkowic pojechaliśmy asfaltem w kierunku Zakrzowa, w Zakrzowie skręciliśmy w lewo do Kotowic.
Przez Kotowice przejechaliśmy asfaltem, choć można też śmignąć wałem i zjechać tuż obok stacji PKP. My w Kotowicach wjechaliśmy na żółty szlak rowerowy i jego się trzymaliśmy. Kawałek przed stacją szlak odbija w lewo i prowadzi przez las.
Droga w lesie jest szeroka, nie zarośnięta, szutrowa. Nie jest szczególnie wyboista, choć jak to droga leśna ma swoje mankamenty. Nie oczekuj tu gładkiej tafli. 😉 W sumie widzieliśmy tu sporo ścieżek i dróg, single tracków, które mamy ogromną ochotę przetestować kiedyś bez dzieci.
Jeśli chcesz zapytać o komary, to odpowiadam – są, ale nie ma tragedii. Spokojnie można przejechać. Spotkaliśmy tu trochę ludzi spacerujących z psami lub i bez. Chyba jednego czy dwóch rowerzystów. Może wszyscy byli wtedy gdzieś nad wodą. Albo pogoda ich odstraszyła, bo jak można zauważyć na zdjęciach, było ciepło, choć pochmurnie. Miłosz nie pedałował, więc było mu troszkę chłodno i przez cały dzień nie pozwolił ściągnąć sobie bluzy. 🙂
Wyjeżdżając z lasu minąwszy prawie Siechnice, wjeżdżamy na płyty. I tutaj żółty szlak rowerowy łączy się z Drogą Świętego Jakuba. Chwilę zastanawialiśmy się nad oznaczeniami szlaku, wg nas były mylące. Tutaj stykają się 3 drogi. I nie do końca byliśmy pewni, gdzie i skąd ten żółty szlak prowadzi.
Jadąc dalej, przejeżdżamy pod Obwodnicą i asfaltem, mając Obwodnicę po naszej prawej stronie, jedziemy w stronę Blizanowic.
Asfalt do Blizanowic jest wąski, gdy jedzie auto, bezpieczniej zjechać na bok, zwłaszcza gdy jedziesz z dzieckiem. Po lewej stronie ciągną się nieużytki? Lub tereny zalewowe. Szczerze, nie jestem pewna. Bele skoszonych łąk ciągną się tu długo. I pięknie to wygląda.
Dojeżdżając do Blizanowic postanowiliśmy zjechać ze szlaku rowerowego i wjechać na wał. Moim zdaniem przez Blizanowice i Trestno przejeżdża dość dużo aut, a ja chciałam jeszcze nacieszyć się terenami zielonymi. Niestety ścieżka na wale miejscami mocno się zwęża z uwagi na porastające wał chwasty.
Za Trestnem znów wjechaliśmy na szlak prowadzący asfaltem i jednocześnie główną drogą. Mijaliśmy się z kilkoma autami, ale było spokojniej niż się spodziewałam.
Za długo asfaltem jednak nie jechaliśmy, wróciliśmy do rzeki i do wału i jednocześnie przeprawiliśmy się na Wyspę Opatowicką. Tutaj podziwialiśmy Jaz Opatowicki i przewalające się tu wody.
Nie pytaj, jak przeprawiliśmy się na ten brzeg. 😉
Wrocław
Będąc na wyspie, w sumie przecięliśmy ją w pół, przejechaliśmy jazem na drugi brzeg i zjedliśmy szybki obiad na Pętli Biskupin. Kawałek dalej na osiedlu domków znaleźliśmy z kolei budkę z lodami. 🙂 Plan został wykonany.
Żeby uatrakcyjnić sobie i Miłoszowi (jasne, że przede wszystkim o dziecko!) postanowiliśmy w drogę powrotną wybrać się pociągiem. 😀 Dlatego wróciliśmy do Odry, gdzie ruch był jak na Marszałkowskiej. Mnóstwo ludzi odpoczywało wzdłuż rzeki, spacerując, jeżdżąc rowerami, z dziećmi, w parach, solo lub rodzinnie.
Na chwilę zatrzymaliśmy się na Kładce Zwierzynieckiej, którą przeprawiliśmy się do ulicy Na Grobli. Po Odrze pływały akurat i motorówki, jakiś statek z imprezową muzyką i sporym towarzystwem, a także kajaki.
Mijając Hydropolis, pod którym była niezła kolejka, dotarliśmy do Placu Społecznego, a przed Bramą Oławską skręciliśmy w stronę Wzgórza Partyzantów. Długo nam zajął przejazd przez ulicę Podwale. Staliśmy tam chyba na każdych możliwych światłach. Ze Wzgórza Partyzantów wróciliśmy się kawałeczek ulicą Podwale do ulicy Dworcowej i ostatecznie dotarliśmy do dworca głównego PKP we Wrocławiu.
Tutaj spędziliśmy trochę czasu kręcąc się wokół, bawiąc się przy fontannach i czekając na nasz pociąg.
Budynek dworca nigdy nie wzbudzał we mnie jakichś szczególnych uczuć. Zwykle przebiegałam przez niego w pędzie goniąc na autobus lub pociąg. 🙂 Ładny jest?
Co na trasie?
Jadąc tą trasą przejeżdżamy przez łąki, las, mamy asfalt, płyty, most kolejowy, obwodnicę, wał przeciwpowodziowy, śluzę i jaz. Ogólnie naprawdę jest tu na czym zawiesić oko, nawet jeśli nie są to typowe atrakcje turystyczne. Mamy tu jednak różnorodność miejsc, nawierzchni i atrakcji, która sprawia, że mogą się nawiązać z tego naprawdę ciekawe dyskusje. Zwłaszcza myślę, jeśli jedziemy ze starszymi dziećmi niż dwulatek, choć i nasz urwis chętnie podziwiał wszystko, co mijaliśmy.
Mijając Siechnice i jadąc wzdłuż obwodnicy mijaliśmy łowisko sportowe, pod zarządem koła PZW „Krokodyl 84”, informacje można uzyskać w Wędkarskim Centrum Krokodyl. My nie łowimy, choć mój mąż ponoć kiedyś bywał wędkarzem.
Tymczasem śluza Opatowice i Tama Opatowice znajdują się chwilowo w remoncie. Jak widać jednak na zdjęciu niektórzy mimo to przekraczają tędy rzekę i przechodzą szybcikiem na drugą stronę. Nie pytaj, jak my znaleźliśmy się na wyspie. 😉
Jednym zdaniem
Podsumowując, do domu wróciliśmy około godziny 20:00 robiąc ostatecznie jakieś 35 km. Trasa z Marcinkowic do Trestna – super. Różnorodność nawierzchni i mijanych miejsc bardzo nam się podobała. Nie ma tłumów (przynajmniej my nie spotkaliśmy), ani chmar komarów. Do Kotowic zamierzamy wrócić, bo te ich leśne dukty strasznie nas korcą!
Jazda po Wrocławiu już mi się zdecydowanie mniej podobała, ale jest to wynikiem tego, że ja po prostu nie przepadam za miastami w ogóle. Męczy mnie dym spalin, duchota od asfaltu i otaczających budynków, no i masa ludzi.
Aaaa… no i co z tym pociągiem, można by zapytać. 😀 Na pociąg jechaliśmy uzbrojeni w info z internetu, że nasz pociąg ma też miejsca dla rowerów. A że mieliśmy zaledwie 2 rowery, w tym jeden z sakwami, a drugi z fotelikiem dziecięcym, stwierdziliśmy – żaden problem, zmieścimy się. No i tak, zmieściliśmy się, ale typowego miejsca dla rowerów nie było, nie byliśmy też jedynymi rowerzystami.
Ja stałam na końcu pociągu, Marek z Miłoszem na początku. Dobrze, że z Wrocławia do Lizawic jest zaledwie 18 minut drogi. Jak zobaczyłam, co dzieje się w pociągu, obawiałam się, że nas konduktor w ogóle nie wpuści. Wpuścił i nie było żadnego problemu z przejazdem, poza ściskiem i rozdzieleniem nas na dwie grupy. Trudno.
A tak w ogóle – to był naprawdę bardzo, bardzo fajny dzień. Zero stresu, zero nerwów i spieszenia się gdziekolwiek. A pogoda okazała się w sam raz. Polecam.
Podobne wpisy
A jeśli szukasz innych pomysłów na wycieczki rowerowe z dziećmi w okolicy bliższej lub dalszej, to na blogu znajdziesz kilka takich naszych wycieczek. Byliśmy np. tutaj:
Zwierzyniec-Lipki-Ścinawa Polska-Oława
Jezioro Bystrzyckie | Zagórze Śląskie