Moja samodzielna wyprawa z trójką dzieci na Gromnik przypomniała mi, o co chodzi w podróżowaniu z dziećmi. O co? Już wyjaśniam.
Pod koniec października będąc w czwartym miesiącu czwartej ciąży wybrałam się sama z trójką moich dzieci na Gromnik. Akurat tak się złożyło, że mąż był długo w pracy, a ja potrzebowałam spędzić trochę czasu poza domem. 🙂 A że Gromnik mamy blisko, nie jest to wymagające wzniesienie i już od dawna chciałam przetestować trasę, którą wypatrzyłam na mapie… To stwierdziłam, że jedziemy.
I pojechaliśmy.
Trasa
Trasa, którą zaplanowałam, nie była długa, ale jednak była dłuższa od standardowej trasy wybieranej na szybki spacer na Gromnik. O tym mega szybkim wejściu możesz przeczytać już na blogu, we wpisie Gromnik – Wzgórza Strzelińskie.
Pamiętam, jak rozczarowana byłam tym, że trasa z parkingu pod Gromnikiem, to nie trasa, ale ultra szybki spacerek. 500 metrów i jesteś na szczycie. Choć fajne, gdy szukasz czegoś na właśnie szybki spacer, to gdy jedziesz 45 minut autem w jedną stronę, to oczekujesz czegoś więcej niż 20 minutowego spaceru. Prawda? 🙂
Dlatego tym razem zaparkowaliśmy na niewielkim parkingu leśnym, który znajduje się kawałek za nadleśnictwem w Krzywinie. Na parkingu jest zaledwie kilka miejsc parkingowych, a oznaczona na mojej papierowej mapie altanka koła łowieckiego okazała się ledwo zadaszonym stołem z dwoma ławkami. Cóż… Ale miejsce jest spokojne, z tablicami na temat okolicznej przyrody i chyba regularnie wymienianym workiem na śmieci.
Spod parkingu ruszyliśmy żółtym szlakiem, szeroką drogą, w pięknej żółtej aurze polskiej złotej jesieni. Cieszę się niesamowicie, że te żółcienie udało się nam w tym roku jeszcze zobaczyć.
Dobrze, że Anielka zachowała czujność i zwróciła uwagę na znaki. Bo ja, matka roku, chciałam iść wciąż prosto. Jakoś tak lubię “iść przed siebie”. 😉 A zaraz po tym, jak weszliśmy do lasu, należało odbić w lewo. Tędy prowadzą dwa szlaki: żółty pieszy i zielony rowerowy.
Od samego początku Anielka próbowała zaangażować chłopaków w szukanie różnych rzeczy. Zapytasz, co można znaleźć w lesie oprócz drzew i mnóstwa liści? 😀 No cóż… czytaj dalej. Inwencja dzieci wciąż i na nowo wzbudza mój podziw.
Nasze wycieczki, mimo moich prób, czy też prób starszej siostry, czasem odbywają się w różnych humorach. Czasem te humory trwają dłużej, a czasem krócej. Wnioski wyciągamy często później. Czasami dlatego, że dzieci dopiero po czasie mówią nam, co było nie tak. W nich też pewne rzeczy muszą dojrzeć. Każda wycieczka to ogromna nauka nie tylko dla dzieci, ale i dla nas rodziców.
A trasa? Trasa cały czas szła lekko pod górkę i prawie cały czas prosto. Żadnych więcej spektakularnych zakrętów.
Najfajniejsza atrakcja? Ścięte pnie drzew! Tak ciężkie, że ruszyć ich nie było mowy. Co zrobiły dzieci? Ubawiły się!
Antek na poniższym zdjęciu w końcu naprawdę szczęśliwy, bo to tutaj właśnie zarządziłam odwrót. 🙂 Anielka nie do końca zadowolona, bo jednak na szczyt nie doszliśmy. Ale to nie przeszkodziło jej w zapełnieniu kilku kartek zeszytu notatkami. Do dziś mamy z nich świetną zabawę i ubaw po pachy.
Trasa wiodąca żółtym szlakiem pieszym jest bardzo dobrze oznaczona. Nie ma opcji, żeby się zgubić. Idzie się łatwo, delikatnie, przyjemnie, bo pośród drzew, więc nawet przy wietrznej pogodzie, ten wiatr tu gdzieś znika.
Jednym zdaniem
Ostatecznie zawróciłam tuż pod szczytem, szczytu nie zdobywając. Nie zrealizowawszy planu który sobie założyłam. I choć czułam pewien smak porażki, bo tak smakuje odwrót… To ta wycieczka wcale nie była porażką.
Sama trasa jest bardzo przyjemna i wiem, że ją powtórzymy. Bo wiedzie przez las, łagodnie pod górę, pośród mniejszych wzniesień. Nadaje się też dla sportowego wózka, czy przyczepki rowerowej. I myślę, że nadałaby się również na rower, choć raczej dzieci nasi chłopcy pokonaliby ją w przyczepce lub foteliku. Anielka dałaby radę.
Ta wycieczka była trudną, bo emocje dzieci (głównie chłopców) dały mi w kość. Antek był od samego początku bardzo niezadowolony, że gdziekolwiek jedziemy. A Miłoszowi po wyjściu z auta włączył się tryb “mama na rączki” i najchętniej przykleiłby się do mnie porządnym klejem.
Pod górę szliśmy około dwóch godzin. I nie doszliśmy. 🙂 Nie doszliśmy nie dlatego, że trasa jest tak długa, ale dlatego, że robiliśmy mnóstwo przystanków. Na fochy, na kostkę czekolady, na zamiatanie liści, na poszukiwania krów wokół Krowińca (jedno z mijanych wzniesień), na ciepłą herbatkę. I na dwie najfajniejsze rzeczy w trakcie tej wycieczki. Na szalone zabawy na ściętych ogromnych pniach, które mijaliśmy po drodze. I na robienie notatek w anielkowym notatniku. 😀
Te nieplac zabaw uratował chyba moją psychikę. 😉 Tutaj zostały zapomniane wszelkie “krzywdy”, fochy, głód, pragnienie też nie miały znaczenia. Dzieci chodziły w tę i z powrotem, a ich radości nie było końca. Długo, naprawdę długo nam tu zeszło.
Coś, co nas jeszcze “opóźniało”, ale i nie raz rozładowało sytuację oraz bardzo pomogło, to notatki z wycieczki, które robiła cały czas Anielka. Moja córka odkrywa magię piśmiennictwa. 🙂 I najwspanialsze jest to, że w poszukiwania różnych rzeczy, które widziała w trakcie tej wycieczki, zaangażowała również chłopaków. Głównie Antka, któremu najbardziej spodobały się na liście takie pozycje jak “BONK Antka”, kupa, błoto, kałuża. Takich “kwiatków” było na tej liście sporo. 😀
Do brzegu!
Na samym początku napisałam, że ta wycieczka przypomniała mi, co jest ważne w podróżowaniu z dziećmi. Tak. Dalej tak twierdzę. Bo mimo, że “się poddałam” i zawróciłam z trasy tuż pod szczytem, cieszę się, że “nie poszłam po trupach”, żeby tylko osiągnąć cel. Nie on był ważny.
Najważniejszy jest ten czas, który spędziliśmy we czworo, z myślą, że jest z nami jeszcze fasolka w brzuchu. Zawróciłam, bo obawiałam się, że noszenie Miłosza “wyjdzie mi bokiem”, robiło się już powoli szaro, a ja nie chciałam schodzić z dziećmi sama w ciemnościach.
Moimi najcenniejszymi obserwacjami są po tej wycieczce zmieniające się relacje między dziećmi. Patrzenie na świat ich oczami, przez pryzmat ich podejścia “mam tyle czasu, ile potrzebuję”, bycie tu i teraz. Dla dzieci nie tyle liczy się osiągnięcie celu, ale to, co mijamy i przeżywamy po drodze. Szczegóły tworzą ogół. I cieszę się, że na te szczegóły dzieci znów zwróciły mi uwagę.
Plan planem, a życie życiem. A życie jest fajne. 🙂
Podobne wpisy
Jeśli interesują Cię wycieczki bliższe i dalsze, na Dolnym Śląsku przede wszystkim, to na blogu znajdziesz także kilka innych propozycji. Poniżej kilka z nich., 🙂
Pogórze Kaczawskie, Rez. Wąwóz Myśliborski
Zalew Sulistrowicki | plaża gminna Sulistrowice
Zwierzyniec-Lipki-Ścinawa Polska-Oława
Wieża widokowa w Utracie (Kotowice)
P.S.
A jeśli spodobał Ci się dzisiejszy wpis lub któryś z poprzednich, może już nie raz skorzystałaś z tego, co u mnie znalazłaś, możesz postawić mi symboliczną kawę. 🙂 Każda kawa to bezcenna dla mnie wskazówka, że to, co tu piszę, przydaje się innym. A każde słowo uznania i choćby symboliczne “dziękuję” uskrzydla jak nie wiem co. 🙂